poniedziałek, 27 kwietnia 2015

4/27/2015

O rany, za chwilę minie miesiąc od poprzedniego wpisu, ale tak to jest, jedne Swięta zaraz potem drugie, codzienna bieganina i na nic nie ma czasu.
Rodzinnie bez zmian, telenowela trwa, jedziemy z bratem Franka i teściami na długi weekend samochodem do Grecji. Znowu jestem ta zła, bo zasugerowałam, żebyśmy podzielili się na samochody, to znaczy, żeby rodzice Franka się podzielili, jeno z nami, a drugie z bratem (plus jego nowa partnerka i nowy potomek). Zdaje się, że jest obraza, ale mam to w nosie, już raz jechałam cztery godzina wciśnieta między fotelik Sandry a mojego teścia, który choć bardzo symatyczny, do najmniejszych nie należy... ale to nie ważne... wyszło na to że wykopałam teściową do samochodu brata Franka. A tam przecież małe dziecko i "olaboga" jak ja mogłam. Trudno w końcu to jej syn. Sama bym do nich poszła, ale Sandra nie chce jechać beze mnie w samochodzie.
Ciekawa jestem jak będzie. Relacja wkrótce.

A tak naprawdę, to miałam napisać o trzęsieniu ziemi, bo wiadomo, że u nas w Bukareszcie też będzie, tylko nie wiadomo kiedy. W Nepalu podobno częstotliwość tak dużych trzęsień ziemi to ok. 70-80 lat, w Rumunii 30-40 lat, od ostatniego dużego trzęsienia ziemi minęło w marcu 38 lat (wtedy w Bukareszcie zginęlo ponad 1,400 osób). Statystycznie więc, nie znamy dnia ani godziny, nikt oczywiście nie jest przygotowany, mogę mieć tylko nadzieję, że w momencie trzęsienia będziemy w odpowiednim czasie i miejscu, bo na przykład w centrum miasta na Lipscani, większość starych budynków grozi zawaleniem.

Ostatnie małe (4,8-5,2), ale odczuwalne trzęsienie ziemi w Bukareszcie było pod koniec marca, w nocy, Franka akurat nie było, spałam jak kamień, niczego nie poczułam, ale śniło mi się, że ktoś mi mówił albo, że jakomuś mówiłam, że było trzęsienie ziemi, że się ruszało łóżko, a ja nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Słabo? :)

środa, 1 kwietnia 2015

4/1/2015

Prima Aprilis, awaria serwera poczty - średni dowcip, imieniny obchodzą: Grażyna i Teodora, wszystkiego dobrego.

Czy miałyście kiedyś wrażenie, że wasza teściowa jest zazdrosna o waszą relację z małżonkiem? Ja mam. Moja teściowa zaznacza teren, cały czas chce udowodnić, że ona o swoim synu wie więcje niż ja. Na Boga! Jest jego matką, zna go od czterdziestu lat, to chyba normalne, ze wie więcej. Nie rozumiem tej rywalizacji, nie pojmuję. Prawie za każdym razem, gdy temat naszej rozmowy schodzi na Franka słyszę coś w stylu: "Wiem, dzwonił do mnie wczoraj cztery razy, on często do mnie dzwoni, obaj dzwonią" (obaj, synowie znaczy, a nie daj Boże gdy okazuje się, że czegoś nie wie... koniec świata). O Matko! Nidy nie podważałam wspaniałej relacji jaką ma z synami, cieszę się, że ją szanują i o nią dbają, ale zastanawiam się, czego obawia sie ta kobieta, że od sześciu lat powtarza mi i podkreśla, że jej syn do niej dzwoni, że liczy się z jej zdaniem itd. Czy czuje, że jej pozycja jest zagorożona? Jakim cudem? Przecież jest matką, oni ją kochają absolutnie i bezwarunkowo. Może boi się starości (bo śmierci boi się na pewno), niedołężności, że będzie pozostawiona sama sobie, że koniec końców synowie zajęci swoimi sprawami, załatwią jej opiekunkę? Dlatego cały czas pracuje nad zachowaniem zależności między nią i nimi... ale syn, to jednak nie córka...a najlepsza synowa zawsze będzie gorsza od złej corki, jak mawiała moja babcia.
A kończąc ten wątek, moja teściowa to rumuńskie wydanie włoskiej Matrony ze szczyptą polskiej Pani Dulskiej :-)