poniedziałek, 29 czerwca 2015

urwało się

No i się urwało. Nie mam ochoty ani czasu pisać...tu. Trochę nawet mi przykro z tego powodu. Dzieje się, dużo i podobno dobrze. Podobno... Będzie dobrze, mówią, choć ja nie wiem i boję się. Czy dam radę? Tyle pytań... Przy tym wszystkim Bukareszt zszedł na plan dalszy, to takie oczywiste, że jest moim miejscem.
Pewnie jeszcze wrócę do pisania bloga, jak nie tu, to gdzie indziej. Na razie nie mogę... to wszystko.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

4/27/2015

O rany, za chwilę minie miesiąc od poprzedniego wpisu, ale tak to jest, jedne Swięta zaraz potem drugie, codzienna bieganina i na nic nie ma czasu.
Rodzinnie bez zmian, telenowela trwa, jedziemy z bratem Franka i teściami na długi weekend samochodem do Grecji. Znowu jestem ta zła, bo zasugerowałam, żebyśmy podzielili się na samochody, to znaczy, żeby rodzice Franka się podzielili, jeno z nami, a drugie z bratem (plus jego nowa partnerka i nowy potomek). Zdaje się, że jest obraza, ale mam to w nosie, już raz jechałam cztery godzina wciśnieta między fotelik Sandry a mojego teścia, który choć bardzo symatyczny, do najmniejszych nie należy... ale to nie ważne... wyszło na to że wykopałam teściową do samochodu brata Franka. A tam przecież małe dziecko i "olaboga" jak ja mogłam. Trudno w końcu to jej syn. Sama bym do nich poszła, ale Sandra nie chce jechać beze mnie w samochodzie.
Ciekawa jestem jak będzie. Relacja wkrótce.

A tak naprawdę, to miałam napisać o trzęsieniu ziemi, bo wiadomo, że u nas w Bukareszcie też będzie, tylko nie wiadomo kiedy. W Nepalu podobno częstotliwość tak dużych trzęsień ziemi to ok. 70-80 lat, w Rumunii 30-40 lat, od ostatniego dużego trzęsienia ziemi minęło w marcu 38 lat (wtedy w Bukareszcie zginęlo ponad 1,400 osób). Statystycznie więc, nie znamy dnia ani godziny, nikt oczywiście nie jest przygotowany, mogę mieć tylko nadzieję, że w momencie trzęsienia będziemy w odpowiednim czasie i miejscu, bo na przykład w centrum miasta na Lipscani, większość starych budynków grozi zawaleniem.

Ostatnie małe (4,8-5,2), ale odczuwalne trzęsienie ziemi w Bukareszcie było pod koniec marca, w nocy, Franka akurat nie było, spałam jak kamień, niczego nie poczułam, ale śniło mi się, że ktoś mi mówił albo, że jakomuś mówiłam, że było trzęsienie ziemi, że się ruszało łóżko, a ja nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Słabo? :)

środa, 1 kwietnia 2015

4/1/2015

Prima Aprilis, awaria serwera poczty - średni dowcip, imieniny obchodzą: Grażyna i Teodora, wszystkiego dobrego.

Czy miałyście kiedyś wrażenie, że wasza teściowa jest zazdrosna o waszą relację z małżonkiem? Ja mam. Moja teściowa zaznacza teren, cały czas chce udowodnić, że ona o swoim synu wie więcje niż ja. Na Boga! Jest jego matką, zna go od czterdziestu lat, to chyba normalne, ze wie więcej. Nie rozumiem tej rywalizacji, nie pojmuję. Prawie za każdym razem, gdy temat naszej rozmowy schodzi na Franka słyszę coś w stylu: "Wiem, dzwonił do mnie wczoraj cztery razy, on często do mnie dzwoni, obaj dzwonią" (obaj, synowie znaczy, a nie daj Boże gdy okazuje się, że czegoś nie wie... koniec świata). O Matko! Nidy nie podważałam wspaniałej relacji jaką ma z synami, cieszę się, że ją szanują i o nią dbają, ale zastanawiam się, czego obawia sie ta kobieta, że od sześciu lat powtarza mi i podkreśla, że jej syn do niej dzwoni, że liczy się z jej zdaniem itd. Czy czuje, że jej pozycja jest zagorożona? Jakim cudem? Przecież jest matką, oni ją kochają absolutnie i bezwarunkowo. Może boi się starości (bo śmierci boi się na pewno), niedołężności, że będzie pozostawiona sama sobie, że koniec końców synowie zajęci swoimi sprawami, załatwią jej opiekunkę? Dlatego cały czas pracuje nad zachowaniem zależności między nią i nimi... ale syn, to jednak nie córka...a najlepsza synowa zawsze będzie gorsza od złej corki, jak mawiała moja babcia.
A kończąc ten wątek, moja teściowa to rumuńskie wydanie włoskiej Matrony ze szczyptą polskiej Pani Dulskiej :-)

poniedziałek, 30 marca 2015

3/30/2015

Wyszłyśmy z tej okropnej anginy. Zmiana czasu jak zwykle mnie zaskoczyła, wiosna również.

Ostatnio straciłam chęć do pisania, rumuńska codzienność przestała mnie dziwić, przyzwyczaiłam się, a o ciekawszych zwyczajach już pisałam, może to po prostu brak weny połączony z brakiem czasu, może chwilowy.

W naszej rodzinnej telenoweli nic nowego, ciągle te same wątki, nowa partnerka brata Franka chciałby być traktowana, jak członek rodziny, ale nie jest, trudno się dziwić, na wszystko potrzeba czasu, a przecież trudno wymagać od dziadków, żeby nagle zrzekli się wnucząt które mają od nastu lat na rzecz najmłodszego, półrocznego. (Tak na marginesie, ja też nie do końca jestem "członkiem rodziny" bo w końcu jestem inna, ale nie rozbiłam nikomu małżeństwa i nie unieszczęsliwiłam niczyich dzieci, więc mniejsze "zło" ze mnie.) Frustracja goni frustrację.
Wysłuchuję, bo nie mam wyjścia, staram się nie komentować, ale czasami mi się wymsknie, no i raz powiedziałam, że "źle się stanie, jesli nowa partnerka skłóci braci", zaraz potem pożałowałam, bo mama Franka mało się nie zakrztusiła kawą i zapytała: "Myślisz, że to możliwe? Że taki ma plan?". Nie! Po prostu nie chciałabym, żeby się pokłócili i tyle, bo bracia to bracia, są sobie potrzebni. Wyjeżdżamy razem na weekend majowy, ciekawe jak będzie, podejrzewam że sztucznie.

Poza tym, za chwilę Święta, u nas w domu dwa razy. Zakwitła magnolia, kwitną forsycje, umarły nam dwa świerki obgryzione przez kozy, zostało osiem, zaczynam rozglądać się za szkołą dla Sandry, bo takie realia, że trzeba znaleźć miejsce półtora roku wcześniej.

Wiosna, wiosna, wiosna ach to Ty!

PS. Byłam z Sandrą w kinie na "Kopciuszku"... popłakałam się na początku. Sandra zachwycona, wytrzymała w kinie cały seans.

poniedziałek, 16 marca 2015

3/16/2015

Będzie krótko.
Przeziębiona angina nie jest fajna. 
Na szczęście to MOJA angina, NIE Sandry i mam nadzieję, że nie złapie tego, co mam ja. 
Nie mogę oddychać. Ale poza tym to życie jest naprawdę piękne. 
Stanisław Soyka z tej okazji.
"Jak pięknie jest rano, gdy jeszcze nie wszystko się stało i wszystko może się stać... tylko brać"

poniedziałek, 2 marca 2015

3/02/2015

Wszystko wskazuje na to, że zdążyłam z robotą, przyznaję, że momentami szło jak krew z nosa, ale udało się!
1 marca - pierwszy dzień wiosny. Tak to już! W Bukareszcie od dwóch dni oficjalnie mamy wiosnę, tak więc zgodnie z tradycją wczoraj panowie wręczali paniom martiszory (czyt. marc-iszor). Po nasze pojechaliśmy na specjalnie z tej okazji zroganizowany targ w Muzeum Chłopa. Zdjęć w muzeum nie robiłam, bo orócz tłumu nic nie było widać, ale przykłady martiszorów, są.


Tak wygląda martisor ze sklepu, podejrzewam, że ze stoiska obok Carrefoura. Na obrazku martiszor w kształcie literki M (jak go dostałam, chyba 4 lata temu, myślałam, że to M od mojego imienia, ale skąd! To M od 1 Martie, czyli 1-go marca, ha ha ha), ale martiszorem (jak już pisałam nie raz) może być wszystko, co będzie przewiązane biało-czerwonym sznurkiem (a potem, tak jak na obrazku z prawej strony ten sznurek zawiązujemy na drzewku owocowym). Kominiarz i czterolistna koniczynka maja przynosić szczęście, kilka lat temu modne były żółwie, teraz sowy.

Mój tegoroczny martiszor, to sowa, sama ją sobie wybrałam i zgodnie z tradycja będę nosic przypiętą do ubrania cały tydzień.


Bardzo lubię ten zwyczaj z martiszorami (obecny również w Bułgarii i Mołdawii), choć wciąż biało-czerwony sznurek bardziej kojarzy mi się z polską flaga, niż walką wiosny z zimą :)... I tak sobie myślę, że gdyby jakiś Polak trafił do Rumunii tylko na jeden dzień akurat 1-go marca, mógłby pomyśleć, że to jakiś maniaklny przejaw miłości do naszego kraju.


Tak oto zima w Rumunii sie skończyła, a nasza rodzinna telenowela trwa.
Były urodziny brata Franka i znowu skandal, bo zaprosił nas na obiad do restauracji; nas i rodziców, a że była obecna nowa partnerka z nowym potomkiem, to syn stawił się niechętnie, a córka wcale, wobec czego teściowa przeżywała to sapiąc od rana. Wylała przede mną swoje żale, a ja nic (bo konsekwentnie, NIE DAJĘ SIĘ wciągać w dyskusje) tylko pokiwałam głową. Mam przeczucie, że nie tego ode mnie oczekiwano, no ale trudno, nie mogę inaczej, bo potem znowu będzie, że powiedziałam to i tamto, więc milczę i czuję się jak Szwajcaria w czasie wojny.

Wiosna, wiosna, a ludzie zamiast się kochać, kłócą się... bez sensu.
Moja przyjaciółka pokłóciła sie z mężem, niby to nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni, nie po raz pierwszy też chce sie wyprowadzić, ale teraz czuję, że jest już na skraju wyczerpania. Chciałabym jej pomóc, ale nie chcę doradzać, bo moje doświadczenia, są moimi doświadczeniami, każdy z nas jest inny, popełnia inne błędy, mamy tez inną wrażliwość. Jej mąż też bombarduje mnie telefonami, odbieram, bo mi na nich zależy, uważam że są dobraną parą, ale przecież mogę sie mylić, więc znowu to samo, chciałabym im pomóc, ale przecież nie jestem poradnia małżeńką. Nie daję się.

Sandra za to ma anginę, ropną, nie chcecie wiedzieć, jak wyglądają jej migdałki, jedziemy więc na antybiotuku. To jej pierwszy doustny antybiotyk, Jeszcze trzy dni. Mam nadzieję, że pomoże, pojutrze w przedszkolu Dzień Mamy (bo dla przypomnienia, 8 marca to w Rumunii święto wszystkich kobiet w tym dzien matki, babki i siostry w jednym), będzie uroczystość, chciałabym żeby poszła, no ale jeśli dalej będzie mieć ropę w gardle, to nici. Mnie też coś rozkłada od czwartku, ból gardła ewoluował w zatkany nos i kaszel, ale... znowu... nie daję się.

A dobra wiadomość jest taka, że znaleźliśmy trzeci sezon House of Cards w sieci, jest genialny, w sobotę oglądaliśmy do czwartej nad ranem.

wtorek, 17 lutego 2015

2/17/2015

Nie daję się.
Nie daję się głupim myślom na zasadzie, a co będzie jeśli... bo to bez sensu.

Nie daję się wciągać w dyskusje z moją teściową, jej drugim synem i byłą synową.

Ale co sobie o tym myślę to moje... Oni sie rozwiedli rok temu (brat, czyli drugi syn mojej teściowej, to znaczy tak naprawdę to pierwszy, bo sześć lat starszy od Franka, ale to akurat teraz nie jest takie istotne), ale moja była bratowa tak jakby nie przyjmuje tego do świadomości i o ile naprawdę jest mi jej potwornie szkoda, to jednocześnie uważam, że powinna udać się do psychologa, bo to jej zagubienie udziela się wszystkim dookoła. Niestety jest osobą, która leczy się sama, w tym konkretnym przypadku akurat winem i chociaż wino bardzo lubię, nie wydaje mi się tutaj najlepszym lekarstwem. Tworzy wokół siebie wiele pozorów, między innymi taki, że miewa sie doskonale i to wszyscy wkoło sa nienormalni.
Cholera, ktoś jej w końcu musi uświadomić, że nie ma racji. Jej były mąż, jej to powiedział (zdaje się że kilka razy), ale on w jej oczach (i powiedzmy sobie szczerze, trudno się dziwić) jest pierwszym idiotą, który "jak się opamięta to napewno do niej wróci"... O Matko i córko! tak mi żal ich dzieci, mają wodę z mózgu.
Czy ja jej mogę powiedzieć, żeby poszła pogadać z psychologiem? Pewnie że tak, tylko jak tylko o tym wspomnę, powie mi że namówił mnie jej były mąż, i że też jestem nienormalna, jak wszyscy. Więc co... nie daję się wciągać w dyskusje.
A teściowej przestałam mówić cokolwiek, odzwyamy sie do siebie, ale rozmawiamy o niczym... o pogodzie, o jej nadciśnieniu, przedszkolu Sandry... i tak chyba będzie najlepiej.

Nie daję się paranoi stresu w pracy, bo na pewno zdążymy, zawsze zdążamy.
No to lecę, cześć!

środa, 11 lutego 2015

2/11/2015

Dawno tu nie zaglądałam, ale nie mam czasu, no nie mam czasu. Będzie więc krótko, styczeń był dobry i oby tak dalej. Wpadłam na chwilę, bo muszę z siebie wyrzucić dwie sprawy... albo trzy.

Nieznoszę dwulicowości i naprawdę trudno mi przyzwyczaić się do obrabiania czyjejś (za przeproszeniem) dupy za plecami, nie mogę tak, nie umiem i muszę kogoś naprawdę nielubić, żeby obgadywać. Ale z kolei jak kogoś nie lubię to z reguły się z nim nie kontaktuję i nie udaję, że lubię, nie mam więc czego ani kogo obgadywać, niestety okazuje się że kilka osób z mojego bliskiego otoczenia to żmije.

Cenię dyskrecję i nie chodzi o robienie sekretów z każdego gówna, ale jeśli przy okazji rozmowy o niczym, wspominam mojej teściowej, że być może spotkam się z byłą żoną jej drugiego syna (która bądź co bądź jest chrzestną mojego dziecka i choć nie jest już synową, chrzestną dalej jest) to ona (teściowa znaczy) naprawdę nie musi lecieć z jęzorem do syneczka i mu o tym mówić.

A syneczek do mnie dzwoni i pyta od kiedy przyjaźnię się z jego byłą żoną... no kurwa mać (przepraszam ja już prawie nie przeklinam, ale nie mogę), po pierwsze to się nie przyjaźnię, bo oprócz mojego dziecka nie mamy innych wspólnych tematów, ale czy to jego broszka? Bo to niezdrowe... A zdrowe jest zostawianie żony z dwójką dzici po 15 latach małżeństwa? Ja rozumiem, że można się niedogadywać, nie oceniam go i nie zaglądam nikomu do łóżka... dlaczego więc taki telefon do mnie?
(Zdjęcie wzięte z internetu)

A na koniec, żeby nie przedłużać, nie pozwolę, żeby jakaś głupia piosenka przygasiła mi moje wewnętrzne światło, którym obecnie emanuję, niech świeci bo jest dobrze i jestem szczęśliwa.
Koniec.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

1/12/2015

Wcale nie jest tak źle, jak zapowiadali meteorolodzy, nocny opad topnieje, cały tydzień ma świecić słońce, "panta rei" na ulicach... i w życiu.

Zamieniłam skórzane oficerki na kalosze i bardzo mi z tym dobrze. To moje pierwsze kalosze od czasów dzieciństwa, mogę beztrosko deptać po błocie i kałużach, co sprawia, że czuję sie jeszcze lepiej.

W sobotę urodziny Sandry, czwarte już. Czasami nie moge w to wszystko uwierzyć.
Jestem szczęściarą.

czwartek, 8 stycznia 2015

1/8/2015

Zima w Bukareszcie jest krótka (w porównaniu na przykad do zimy w Warszawie), ale bywa naprawdę intensywna (o czym pewnie pisałam już kilka razy, a na pewno raz w zeszłym roku) i nie ma co się łudzić, Bukareszt zimą nie jest przyjazny. Korki, zablokowane ulice i miejsca parkingowe (o które jest jeszcze trudniej niż zwykle), śnieg i lód zalegające na chodnikach...  Są jednak dni, takie jak w tym tygodniu, gdy jest tak pięknie, że można o tym wszystkim zapomnieć... chociaż pod Ateneul Roman wszędzie lód i nikomu nie przyszło do głowy, żeby sypnąć piaskiem.


Tak jest, Bukareszt to miasto pełne kontrastów. Na zdjęciu Ateneul Roman (od góry, pierwsze z lewej), czyli bukaresztańska filharmonia z salą koncertową na bazie koła i powalającą akustyką, obok na Piata Victoriei wystylizowany stary Volkswagen jako reklama drogiej cukierni (i w tle budynek siedziby rządu zasłoniety flagą, czego do końca nie rozumiem, może dlatego, że to było zaraz po święcie narodowym 1-go grudnia), poniżej waląca się przedwojenna kamienica (i wspaniały platan na pierwszym planie), a obok inna kamienica (która w rzeczywistości stoi z lewej strony Ateneul, patrząc od frontu) z ekskluzywnym sklepem i barem... jak w Paryżu, słowo daję (gdybym miała bardzo dużo pieniędzy i nie wiedziałabym co z nimi robić, to kupiłabym apartament na oststnim pietrze tej kamienicy). Tylko kabli zabrakoło, ale nadrobię przy następnej okazji, bo kontrasty to dobry temat.

W przysłym tygodniu znowu ma sypnąć i wtedy naprawdę trudno będzie lubić Bukareszt.

środa, 7 stycznia 2015

1/7/2015

Pierwszy raz w Nowym Roku... no to wszystkiego dobrego!
Nie miałam chęci ani czasu, żeby się wywnętrzniać. Pochłonęły mnie Święta. Było tak, jak powinno być, trochę ganiania, dużo radości, trochę lenistwa, nadrabianie zaległości filmowych, życzenia, ale takie prawdziwe, nie wymuszone.
Nowy Rok przywitalismy w górach, było zimno i biało jak w bajce. Wszystko na plus.
Przez ostatnie dwa tygodnie myślałam, że jestem w ciązy, może nawet byłam... przez chwilę, ale tak to jest... nie ma co się nakręcać, co ma być, to będzie i wolę cieszyć się tym co jest, a nie rozmyślać o tym co by było, gdyby jednak.
W Bukareszcie mrozy, śnieg na szczęście nas nie zablokował, no i jest słońce, piękne i z zębami, jak to się mówi po rumuńsku.

Na dobry początek roku:
Poina Brasov, widok z Postavaru.