poniedziałek, 30 czerwca 2014

06/30/2014

Smutek wyparował. Nawet nie chodzi o to, że coś mnie specjalnie rozweseliło, ale uświadomiłam sobie, że zapominam cieszyć się rzeczami najważniejszymi, takimi które zbyt często uznajemy za oczywiste... że Sandra jest taka, jaka jest, że mamy pokój i dach nad głową, i rodziców, i tak naprawdę to nie mam się czym martwić, bo zawsze znajdzie się jakieś dobre wyjście.

A w czwartek, jak rasowa biznesłuman: samochód, samolot, spotkanie, samolot, samochód, dom. Jak za dawnych, niekoniecznie dobrych czasów. Adrenalina i wysokie obroty, czyli jeszcze tak potrafię... ale wymęczyło mnie to bardzo, bardziej niż myślałam. Padłam z bólem głowy, jak tylko położyłam Sandrę. 

W tym tygodniu odbieram swoje pierwsze w życiu okulary, może to sprawi, że będę lepiej widziała pewne rzeczy...a jak na razie: I can see clearly now the rain is gone...

I Johnny Nash w kostiumie z 1973 roku ;)

środa, 25 czerwca 2014

06/25/2014

Smutno mi. Nawet nie jestem zła, no może trochę, po prostu mi smutno. Żeby sobie dołożyć, wieczorem obejrzałam BLEU Kieślowskiego i jakże inny był mój odbiór tego filmu, niż wtedy... dwadzieścia lat temu. A wtedy wydawało mi się, że jestem taka mądra i dojrzała, to jest akurat śmieszne, ale reszta smutna, wiadomości, myśli, chmury nad miastem... i w tym wszystkim, genialna muzyka Preisnera.  

piątek, 20 czerwca 2014

06/20/2014

Lato już, powinnam zmienić zdjęcie, ale ciągle pada, wieje i niemal po każdym słonecznym dniu przychodzi burza, więc tak naprawdę to nie miałam okazji sfotografować tego lata. A zapomniałam, bo lato w Rumunii zaczyna się pierwszego czerwca. Wszystkie pory roku zwyczajowo zaczynają się pierwszego. Lato pierwszego czerwca, jesień pierwszego września itd. Ale podobno jeszcze mi się odechce upałów w tym roku, więc i zdjęcie będzie. Miłego weekendu tutulor!

poniedziałek, 16 czerwca 2014

06/16/2014

Wczoraj byliśmy na chrzcinach i naprawdę żałuję, że nie wzięłam ze sobą aparatu ani telefonu i nie mam żadnych zdjęć, bo nie wiem, czy zdołam opisać wszystko to co widziałam.

Chrzciny są ważnym wydarzeniem w naszym kręgu kulturowym, ale w Rumunii są BARDZO ważne.
Gdy mniej więcej trzy lata temu szykowaliśmy się do chrztu Sandry, wszystko wydawało mi się grubą przesadą, że tyle gości, że catering, że muzyka, że po co to wszytko, ale tutaj po prostu tak jest, chrzciny to impreza jak wesele, tylko zaczyna się wcześniej i nie trwa do rana. Teraz wiem, że nasze chrzciny były naprawdę skromne, a ja nie byłam przygotowana, powinnam wcześniej bywać i doświadczyć co najmniej kilku takich wydarzeń, żeby zrozumieć w czym rzecz... no ale nie miałam okazji.

Tradycji związanych z chrzcinami jest w Rumunii całe mnóstwo i szczerze mówiąc nie podejmuję się opisania ich wszystkich, bo się w tym gubię i do dziś nie rozumiem dokładnie co z czego wynika i po czym następuje, tym bardziej, że w każdym regionie jest trochę inaczej.
Zgodnie z tradycją chrzest powinien się odbyć między ósmym a czterdziestym dniem od narodzin, ale nie wszędzie ten zwyczaj jest przestrzegany, o dacie chrztu decydują więc rodzice.

Generalnie uroczystość w rumuńskim kościele prawosławnym zazwyczaj trwa około godziny, dawniej rodzice, a szczególnie matka dziecka (wg. tradycji matka do tych 40 dni po urodzeniu była nieczysta), nie uczestniczyli w samym obrzędzie, bo za dziecko w kościele odpowiedzialni są rodzice chrzestni (teraz rodzice dziecka oczywiście są w kościele).

Wśród modlitw i śpiewów dziecko calutkie zanurza się w wodzie, smaruje gdzieniegdzie olejkiem, podaje łyżeczkę wina i ubiera w nowe ciuszki. Najczęściej dzieci drą się niemiłosiernie, ale nie ma reguły. Na koniec Preot obnosi dziecko po całym kościele przystając przy ikonach świętych (tak przynajmniej było u nas).

Obrządek religijny to jednak nic w porównaniu z tym, co wyprawia się potem, ponieważ POTEM następuje regularne przyjęcie z muzyką, tańcami i suto zastawionym stołem.

Wczoraj na przykład był pokaz tańca towarzyskiego na pograniczu baletu, a następnie tancerze animowali gości i zapraszali ich do wspólnej zabawy. Były też trzy wróżki, które wierszem (!!!) wypowiadały życzenia dla dziecka i jego rodziców, był pokaz kankana (jak z Mulin Rouge!), animatorzy dla dzieci pod postacią Mickey i Minnie Mouse, tradycyjna muzyka rumuńska, DJ, fontanna z czekolady i nie wiem co jeszcze bo przed dziewiątą poszliśmy do domu, ale na pewno był ogromny tort i być może pokaz sztucznych ogni.

Na koniec dla chętnych Maria Buza i muzica populara romaneasca, to tylko osiem minut, a na weselach i chrzcinach oni tak mogą cały czas!



środa, 4 czerwca 2014

06/04/2014

W 1989 roku byłoby to niemożliwe, a dziś... Wałęsa na plakatach w Rumunii, obok Angeliny Jolie i rekinów, na tym chyba właśnie polega różnica między tym co jest i tym co było 25 lat temu. :)

                \