środa, 30 kwietnia 2014

04/30/2014

Przed nami długi weekend, a zaraz po nim będzie post specjalny dla Klubu Polki na Obczyźnie albowiem w maju startuje tam nowy, ciekawy projekt i po raz pierwszy będę brała w czymś takim udział. Czekam niecierpliwie na posty dziewczyn z innych krajów, myślę że to będzie bardzo rozwijające.

Tym co mają od jutra wolne, życzę dobrego i długiego weekendu, a sobie życzę, żeby było trochę słońca, mało wiatru, żeby Sandra mogła nacieszyć się piaskiem przy okazji się nie przeziębiając, żeby Franek mógł nacieszyć się łódką, i żeby mi odpoczęła głowa, tak żebym potrafiła podjąć mądre decyzje po powrocie i skoncentrować się na rzeczach ważnych...
Żeby, żeby, żaby... tak, żaby zaczęły nam koncertować za ogrodzeniem, bo jeśli to nie żaby to nie wiem kto.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

04/28/2014

Jest mokro i zimno. Tak może być w marcu, ale nie w kwietniu, nie pod koniec kwietnia w Rumunii! W zeszłym roku mniej więcej o tej porze, pamiętam dokładnie, złapałam gumę i w trzydziestostopniowym upale, z Sandrą na rękach, szukałam wulkanizacji, myślałam że skonam. A teraz pada, ale to nic, bo i tak jest lepiej niż rok temu, i lepiej niż dwa lata temu... w piątek jedziemy nad morze, RAZEM, Sandra pyta, czy weźmiemy sandałki. Weźmiemy, weźmiemy, ale kalosze też... i czapkę, i kurtkę, i rajstopy. Zaczynam mieć wątpliwości, czy to dobry pomysł, ale decyzja zapadła, więc będziemy się hartować :)

czwartek, 24 kwietnia 2014

04/24/2014

Sandra biega po domu i drze się na całe gardło: "haj HUJ! haj HUJ la drum!", a ja rozmawiam z mamą przez telefon. Nagle cisza w słuchawce i za chwilę słyszę po drugiej stronie: "Ale jak to, córeńko, słyszałaś co ona mówi!?" przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi, a potem o mało nie umarłam ze śmiechu. "Hai hui!" to po prostu okrzyk, który wznosi Jake i piraci z Nibylandii po rumuńsku. Czasami krzyczą tak obydwoje z Frankiem, przyzwyczaiłam się i teraz słyszę TO, ale po rumuńsku, a nie po polsku :-)

środa, 23 kwietnia 2014

04/23/2014

Święta, święta i po świętach, a tym czasem w Rumunii...

Strajk na kolei. Domyślam się, że to bardzo miłe, jak po świętach nie ma się czym wrócić do pracy lub szkoły. Zgodnie z zapowiedzią o godzinie 7.00 rano zatrzymano 131 pociągów, ale powstał taki chaos, że o 9.00 pociągi ruszyły (przynajmniej tak podaje agencja Mediafax). Podejrzewam, że chaos trwa nadal, skoro na stacje kolejowe wysyłane są oddziały policji.

Powodzie. Woda zalała (i według prognoz dalej będzie zalewać) miejscowości w centrum i na południowym zachodzie, przede wszystkim poniżej linii gór, na dodatek od dziś ma znowu padać, władze ogłosiły żółty kod zagrożenia - "cod galben" czyli pierwszego stopnia. Już kiedyś pisałam, że władze rumuńskie uwielbiają ogłaszać kody zagrożenia z różnych okazji, wiatru, upału, pyłu znad Sahary, wybuchów na Słońcu etc., ale tym razem rzeczywiście jest nieciekawie.

Wakacje w parlamencie. Parlamentarzyści wpadli na pomysł, że powinni zarządzić dla siebie miesiąc wakacji, żeby dobrze przygotować się do wyborów do parlamentu europejskiego. Czyż to nie wspaniałe? Pokażcie mi proszę jeszcze jeden europejski kraj, w którym parlamentarzyści aż tak POWAŻNIE podchodzą do eurowyborów. Ręce opadają.

wtorek, 22 kwietnia 2014

04/22/2014

Podsumowanie Wielkanocy w Rumunii, czyli bez kopy jajek i jagnięciny ani rusz...

Tak jak wspominałam na świątecznym stole powinna być jagnięcina... po pierwsze w zupie, po drugie w drobie i po trzecie pod postacią pieczeni.

Tradycyjna zupa na jagnięcinie, czyli wspomniana wcześniej "ciorba de miel" musi być kwaśna (dla niewtajemniczonych: w kuchni rumuńskiej istnieje podział na ciorby, które są kwaśne i zupy, które są podobne do polskich zup pod warunkiem, że NIE są kwaśne), a zakwasza się ją borszczem (to chyba polski odpowiednik zakwasu na barszcz), najlepiej naturalnym, w sklepach dostępne są też borszczowe "granulki smaku" od Nestle, ale są strasznie sztuczne, ja dokwaszam też cytryną.
Proste jak barszcz (he he): włoszczyzna, koniecznie z cebulą i szczypiorem, kawał mięsa z kością, a w trakcie gotowania dosypuje się filiżankę ryżu i dodaje całe mnóstwo lubczyku. Na koniec zupę się zakwasza do smaku, niektórzy, wlewają też surowe jajko, ja sobie darowałam (na zdjęciu moja zupa przed dodaniem borszczu).

"Drob de miel" (zdjęcie www.e-retete.ro) jest rumuńską specjalnością wielkanocną, przypomina mi polski pasztet, tylko mięso w drobie jest siekane na grube kawałki, a nie mielone, no i zawiera tylko jagnięcinę. Drob robi się przede wszystkim z podrobów, dodaje się też namoczony chleb, jajko i zieleninę (pietruszka, szczypior, czosnek no i oczywiście wszechobecny lubczyk). Wszystko razem się miesza i zapieka, jeśli kiedyś zrobię to napiszę jak. W tym roku, tak jak w poprzednim, drob robili rodzice Franka.
Natomiast ja zrobiłam pieczeń czyli "friptura de miel", według przepisu znalezionego w sieci, w białym winie, z rozmarynem i czosnkiem, i z młodymi ziemniakami. Nie wiem czy to kwestia TEJ jagnięciny, czy przepisu, ale w ogóle nie śmierdziała, wyszła miękka i soczysta, taka jak na zdjęciach z przepisu, może trochę mniej rumiana.

W Rumunii do stołu zasiada się w nocy z soboty na niedzielę, po nabożeństwie "Slujba de Inviere" lub "Invierea" (czyli "Zmartwychwstanie"), które jest odpowiednikiem Wigilii Paschalnej w kościele katolickim. Do domów przynosi się zapalone w kościele świece i posiłek zaczyna się od tradycyjnego "czochcięcia" się jajem (ciocnirea oualor, czyli stuknięcie, zbicie jajek), wygląda to tak, że dwie osoby trzymają w dłoni pisanki, jedna mówi: "Christos inviat!" (Chrystus zmartwychwstał!) a druga odpowiada: "Adevarat inviat!" (Prawdziwie zmartwychwstał!) i uderza swoim jajem w jajo sąsiada, żeby je rozbić i potem naturalnie zjeść. (Zdjęcie: www.savoart.ro) Dla dzieci jest to atrakcja numer jeden, każdy chce rozbić jak największą ilość jajek, dlatego przygotowuje się ich zawsze tak dużo i potem je cały tydzień.

Czy coś mnie w tym roku zszokowało? (Trzy lata temu zszokowało mnie to, że w Carrefourze nie mogłam kupić kawałka jagnięciny na pieczeń, mogłam kupić TYLKO pół owcy).
W zasadzie nie, no może za wyjątkiem momentu, gdy sympatyczna mama przyjaciela Franka zaproponowała mi przy stole wyjedzenie mózgu z jagnięcej czaszki prosto z zupy. Trochę się wzdrygnęłam i uprzejmie podziękowałam, na co pani z uśmiechem nałożyła przysmak sobie i starannie, łyżeczką wydłubała mięsko z czaszki. Wtedy wzdrygnęłam się po raz drugi.

Moja ogólna refleksja na temat Wielkanocy w Rumunii jest taka: podobnie jak w Polsce, a jednak inaczej ;))) Miłego tygodnia!

piątek, 18 kwietnia 2014

04/18/2014

Tradycyjne rumuńskie pisanki to małe dzieła sztuki, zdobione misterną siecią wzorów geometrycznych lub roślinnych (zdjęcie: www.blog.turism-360.ro). Pamiętam, że moja babcia takie miała, niektóre wydmuszki, a niektóre z zasuszonym w środku żółtkiem, przechowywała je jak skarby i zdobiły stół każdej Wielkanocy. 

Podobne wzory pisanek są też w innych krajach prawosławnych, ale i tak wszystko zależy od regionu, kolor, motywy, technika, mało tego, na południu Rumunii pisanki robi się w piątek lub sobotę, a w centrum, w czwartek ewentualnie w sobotę, ale broń Boże w piątek. Funkcjonuje nawet przesąd (sama słyszałam i to kilkakrotnie), że jajka zrobione w piątek i w sobotę zgniją...

W przesądy nie wierzę, ale robiłyśmy pisanki wczoraj czyli w czwartek, daleko im do kunsztownych wzorów ze zdjęć, ale radość z malowania była ważniejsza. Sandrze zdobienie pisanek podobało się tak bardzo, że dziś chciała je zabrać do przedszkola i naprawdę cudem udało mi się ją przekonać, że to nienajlepszy pomysł.

Kolory pisanek to też ciekawostka, w ostatnich latach szałem są złote jajka, tradycyjne, czerwone zostały w mniejszości i nikt z zapytanych znajomych nie zna "rumuńskiego przysłowia", które znalazłam w internecie, że gdy zabraknie na Wielkanoc czerwonego jajka, to nastąpi koniec świata, ale jeszcze to sprawdzę oczywiście.


Wesołych Świąt Wielkanocnych!

czwartek, 17 kwietnia 2014

04/17/2014

Wielkanoc nieodłącznie wiąże się z POSTEM, a w Rumunii post jest dosyć popularny, nie wnikam w to, czy wszyscy poszczą z tych samych pobudek, ale faktem jest, że kilka osób, z którymi pracuję pości przez całe czterdzieści dni, a ponad połowa w Wielkim Tygodniu.
O popularności postu świadczy m.in. to, że w większości sklepów znajduje się półka z napisem: "produse de post", a tam soja i wszelkiej maści ciasteczka, chrupki i paszteciki bez jajek i mięsa. Restauracje też często mają przygotowane specjalne "menu de post".

W poście można spożywać produkty wyłącznie pochodzenia roślinnego, żadnych ryb, mleka, sera, czy jajek, w niektóre dni (m.in. w Wielki Piątek) obowiązuje ekstremalny czyli tzw. "czarny post", który ogranicza się do chleba i wody, ale nie wiem, czy wszyscy, którzy poszczą trzymają się tej zasady.

W tym roku Franek postanowił, że będzie pościł w Wielkim Tygodniu i powiem Wam, że o ile gotowanie bezmięsnych potraw nie sprawia mi najmniejszego problemu, o tyle gotowanie bez produktów odzwierzęcych w ogóle, wymaga niezłej gimnastyki. I nie chodzi o to, że jestem uzależniona od mięsa, ale łyżka masła, śmietany, albo chociaż jogurt albo krewetka w sosie, zmieniają smak potraw i teraz szukam substytutów. I powiem Wam jeszcze, że naleśniki z samej mąki są jednak słabe.

Ale to nic, bo od soboty zaczynam przygodę z jagnięciną. Zamierzam zrobić pieczeń i tradycyjną rumuńską kwaśną zupę na jagnięcinie, czyli "ciorba de miel" (miel to jagnięcina), rodzice Franka zaopatrzyli mnie w mięso, więc nie muszę kupować połowy owcy, które wystawione są w każdym hipermarkecie.
Jak mi się uda, będzie dokumentacja fotograficzna, z robienia pisanek też, bo pisanki w Rumunii to bardzo ważna tradycja, ale o tym może jutro.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

04/14/2014

Obiecałam sobie, że w tym tygodniu napiszę więcej o tradycji wielkanocnej w Rumunii, bo w zeszłym roku wspominałam tylko o tym, że na stole powinna być przede wszystkim jagnięcina, i tak jest, ale to dopiero za tydzień, w Niedzielę Wielkanocną.

Wielki tydzień zaczyna się w kościele prawosławnym, podobnie jak w tradycji katolickiej, od upamiętnienia triumfalnego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy, ale tutaj ta niedziela nie jest Niedzielą Palmową tylko Niedzielą Kwiatów (Duminica de Florii lub Dumunica Floriilor), której towarzyszy wiele barwnych obyczajów związanych z tradycją ludową. Jest to radosny dzień, ostatni przed pogrążonym w smutku Wielkim Tygodniem, to również dzień, w którym obowiązuje dezlegare, czyli wierzący mogą przerwać surowy post i jeść ryby.

Na wsiach, największą uwagę skupiały panny na wydaniu, więc w Niedzielę Kwiatów za pomocą różnych metod próbowano zgadnąć, kiedy dziewczyna wyjdzie za mąż, w tym, czy w następnym roku. W tym celu m.in. liczono kwiaty z gałęzi, na których panny wiązały Martiszory, obserwowano dym z komina i na wszelki wypadek (gdyby zamążpójście miało odbyć się już zaraz) kazano myć włosy w ziołowym naparze. Niektóre źródła podają, że kto (w ogóle) tego dnia nie umyje głowy w naparze lub co najmniej w wodzie święconej, ryzykuje że szybko osiwieje.

W dużych miastach przetrwała tradycja święcenia wierzbowych gałązek i/lub wianków, ale to po prostu nasz odpowiednik palemki. Tego dnia, pali się wianek z zeszłego roku i wiesza nowy, najlepiej w domu nad drzwiami obok krzyża lub wizerunku jakiegoś Świętego, ma to zapewnić jego pomoc i ochronę. W niektórych regionach, zanim wianek zawiśnie na ścianie, zakłada się go na głowę, naczęściej dzieciom lub pannom. (Zdjęcie źródło: www.libertatea.ro, Sandra nie była zainteresowana zakładaniem wianka)

W Duminica Floriilor swoje imieniny świętują wszyscy Ci, którzy noszą imię związane z kwiatami czyli np. Anemona, Camelia, Delia, Florentina, Florin, Roza, Laura, Laur, Lacrimiora (moja ulubiona, to znaczy konwalia), Zambilica (czyli hiacynt) i wiele innych (dla zainteresowanych długa lista imion dostępna jest na:
http://www.codrosu.ro/numele-celor-sarbatoriti-de-florii-duminica-floriilor-si-nume-de-flori-sarbatorite/).

W Rumunii kwiatowe imiona są wciąż bardzo popularne i podobno wczoraj obchodziło imieniny prawie 2 miliony osób. Zatem, La Multi Ani!

środa, 9 kwietnia 2014

04/09/2014

Znowu nastał taki czas, że się nie wyrabiam. Sandra przeziębiona, więc biegam między domem, praca, a apteką. I wkurzam się, bo nasze czereśniowe drzewka są jakieś lewe, przez pierwsze trzy lata dawałam im spokój, ale teraz to już przesada, jakbym chciała zwyczajne drzewka, to bym zasadziła na przykład lipy, ale MY chcemy czereśni! Jutro wylatują, trochę mi ich szkoda, ale decyzja podjęta. Poza tym to zakwitły bzy, a ja mam jakieś przesilenie wiosenne i pół nocy gapiłam się w sufit.
Za tydzień z hakiem Wielkanoc. Już! W tym roku obchodzimy razem, tzn. prawosławni i katolicy,
i dobrze, bo tak to rozszczepienia jaźni można dostać.

piątek, 4 kwietnia 2014

04/04/2014

Od poniedziałku w Rumunii wrze z powodu nowej akcyzy na paliwo, która spowodowała średni wzrost ceny benzyny o 40 Bani (czyli groszy) na litrze. Dużo. Znowu wzrosną ceny, które wcale nie są niższe niż Polsce, Niemczech, czy w Hiszpanii. Naprawdę nie wiem z czego żyje przeciętnie zarabiająca rumuńska rodzina (bo średnia pensja to ciągle poniżej 450 euro miesięcznie, a minimalna nie przekracza 180 euro) gdy cena litra mleka (1,5%) w hipermarkecie zaczyna się od 4,5 Leia (a w Polsce litr łaciatego niecałe 3 złote, sprawdziłam na stronie Leclerca), to tylko jeden przykład. A rząd się dziwi, że obywatele masowo emigrują.

Wczoraj podali, że w Bukareszcie znów zatrzęsła się ziemia, tym razem 4,7. Nic nie poczułam, nie wiem czy to propaganda strachu, czy faktycznie zbliża się TO wielkie i oczekiwane trzęsienie, na które (jak to w Rumunii) nikt nie jest przygotowany. 
Miłego weekendu, u nas ma padać, więc tak sobie. 

środa, 2 kwietnia 2014

04/02/2014

Rozmawiam przez telefon z mamą Franka, pokojowo, o tym jak było, jak nas nie było. Generalnie było dobrze, ale fala przybiera na sile i konkluzja rozmowy jest taka, że MUSIMY być bardzo uważni, bo ta nasza niania, to jest jednak zupełnie NIEODPOWIEDZIALNA, dała Sandrze zepsute ciastka! Gorzko-kwaśne, na pewno były z kremem, ale spleśniały, a wiadomo jak niebezpieczny może być spleśniały krem! Zaniepokojona przepytuję nianię, sprawdzam zawartość szafki i znajduję napoczęte opakowanie PUMPERNIKLA w krążkach... :-)

wtorek, 1 kwietnia 2014

04/01/2014

W nocy wróciliśmy z Andaluzji, a dziś rano czekała na mnie lekcja pokazowa w przedszkolu, która przekształciła się w regularne zebranie wychowawcy z rodzicami, więc taki trochę kubeł zimnej wody, żebym szybko zapomniała o tapas i Rioja... no więc zapominam...

Po rumuńsku put (czyt. puc) to studnia, na dodatek jest rodzaju nijakiego, co mnie kompletnie myli, bo w mojej głowie jest żeńskiego. Natomiast puta (czyt. puca) to jedno z określeń penisa, raczej wulgarne, na domiar złego jest rodzaju żeńskiego, jak większość rzeczowników w języku rumuńskim kończących się na 'a' (swoją drogą, co za ironia, żeby męski członek był rodzaju żeńskiego).
Myśląc o studni po polsku, automatycznie dodałam 'a' do 'puc', więc wyobraźcie sobie minę Franka, jak mu powiedziałam, że w tym tygodniu przyjdzie specjalista, żeby nam wyczyścił fiuta...

A pani w przedszkolu zwróciła rodzicom uwagę, żeby nie używali wulgaryzmów w obecności dzieci bo powtarzają...
Miłego tygodnia.

PS. A propos poprzedniego posta, w weekend w Bukareszcie BYŁO trzęsienie ziemi, 4,9 u nas w domu nikt sie nawet nie obudził, a poza tym NIC się nie stało.