czwartek, 28 listopada 2013

11/28/2013

Po przedwczorajszej zamieci, dziś roztopy i słońce jak w marcu w Zakopanem... aż się rozmarzyłam, a do marca tak daleko... W drodze do pracy minęła mnie kolumna z chińskim premierem, mniemam że już sobie poleciał i korki w Bukareszcie wrócą do normalności.

Dla chętnych: We are the People, Empire of the Sun: http://www.youtube.com/watch?v=hN5X4kGhAtU

Franek wyjechał, a ja psuję suwaki. Tak, psuję suwaki, w kurtce, w butach, w torebce, wszystkie na raz. Gdyby ktoś kiedyś chciał ekspresowo popsuć suwak, mogę pomóc, całkiem za darmo, nie jestem pazerna.
A prezenty leżą i kwiczą, to znaczy nie leżą wcale tylko kwiczą w mojej głowie.

wtorek, 26 listopada 2013

11/26/2013

Bukareszt sparaliżowany, bo po pierwsze spadł śnieg (nie chciałam wierzyć, ale to jednak prawda, trawnik robi się coraz bielszy), a po drugie rozpoczął się szczyt gospodarczy państw Europy Środkowowschodniej i Chin. Co ciekawe w polskich mediach natrafiłam na śladowe informacje na ten temat, a wydawałoby się, że Chiny to istotny dla Polski partner. No nic, w każdym razie krążą nam nad głowami śmigłowce i myśliwce w szyku bojowym, premier Ponta stroszy piórka, a ja mam nadzieję, że ten śnieg to tylko tak nas straszy i zaraz zniknie.

poniedziałek, 25 listopada 2013

11/25/2013

Bilans weekendu: dwie nieprzespane noce, jedna pęknięta rurka pod zlewem, jedno kaszlące za dwóch dziecko, jedna kłótnia, trójka gości, jedno przedstawienie w teatrze, dwa razy seks, jedna decyzja w sprawie sylwestra, dwa dobre obiady, jeden wujek w szpitalu potrącony na pasach przez samochód.
A dziś boli mnie głowa, choć w zasadzie nie dziś, tylko od tygodnia.
Dziękuję i przepraszam, że przez porcję.

czwartek, 21 listopada 2013

11/21/2013

Franek znowu wyjechał, a ja próbuje zrozumieć podwójne dopełnienie bliższe w języku rumuńskim. Nie jest mi smutno, może za tydzień, jak znowu wyjedzie będzie mi trochę smutno, ale wynagradzam sobie, opowiadając Sandrze "Czerwonego Kapturka" po polsku. Zastanawia mnie, czemu najbardziej podoba jej się moment jak wilk zjada Kapturka. Na początku chciałam przedstawić jej jakąś wersję lajt, bez rozpruwania wilkowi brzucha itd., ale to nie ma sensu, w końcu dowie jak jest w oryginale, więc po co ma myśleć że mama coś ściemnia, a dzieci i tak inaczej postrzegają bajki niż my, dorośli.

Także żyję od wyjazdu, do wyjazdu Franka, w między czasie analizując różne bajki i rumuńską gramatykę, a wszystko spowija taka mgła, że znika mi brama, znikają tuje i jeśli nie przejdzie to nie mam szans na zobaczenie komety.

wtorek, 19 listopada 2013

11/19/2013

Piętnastego... wszystko zdarzyć się może...

Piątek piętnastego, to nie był dla mnie dobry dzień. Zaczęło się od tego, że Franek nie zamknął drzwi od łazienki i Sandra weszła do niej w najmniej odpowiednim momencie... nie, nie ztraumatyzowaliśmy dziecka, bo u nas w łazience wchodzi się "na szafki" tzn. z widokiem na szafki, które oddzielają resztę, a my byliśmy za tymi szafkami, ale frustracja seksualna pozostała. Potem już było tylko gorzej, jakaś rozlana kawa, rozmazane oko, zapomniałam dla siebie płaszcza i czapki dla Sandry, a nagle zrobiło się 10 stopni i nie chciało być więcej.
W pracy Sajgon bo niemieckie pliki nie pasują do rumuńskich, coś nie współgra, coś się rozjeżdża, ktoś komuś robi łaskę, a mnie szlag trafia, bo nikt jasno nie mówi w czym problem tylko powtarza: "nie da się".
W końcu spóźniona jadę po Sandrę do przedszkola, dzwoni Franek, dzwoni jego matka, podają mi numer telefonu do faceta, z którym pięć minut wcześniej rozmawiałam, ale okazuje się, że koniecznie muszę zadzwonić jeszcze raz, wszyscy, wszystko kurwa wiedzą lepiej, więc wykręcam numer, pięć sekund za długo szukam klawisza w telefonie i nagle coś mnie potwornie szarpie do przodu, uderzam głową w kierownicę i ląduję w tyłku innego samochodu. Kurwa mać! Właśnie tego było mi trzeba...
Na szczęście prędkości prawie nie miałam, bo ruszałam, a pan przede mną zahamował nagle bo mu piesi wtargnęli pod maskę, w rezultacie on ma zarysowany zderzak, a ja nie mam połowy przodu, hip hip hura i wiwat dla Peugeota 206. Nie zdenerwowałabym się pewnie tak bardzo, gdyby nie fakt, że jechałam starym samochodem rodziców Franka (który trzymają, bo im się nie opłaca sprzedać, a ojciec ma do niego sentyment), bo mój od trzech tygodni ma rozebraną skrzynię biegów, ponieważ w całej Rumunii nie można znaleźć do niej części.
Telefon do Franka, do jego rodziców, mają ubezpieczenie ufff, ale w domu więc ojciec musi przyjechać. Czekamy, ja dygoczę, z zimna, z głodu, ze zdenerwowania, chce mi się płakać, gryźć i kopać jednocześnie, nie trzymam się wcale. Chłopak w którego walnęłam okazał się w porządku, na początku powiedział kilka przykrych słów, ale potem mu przeszło, w sumie nie miał czym się denerwować.
W między czasie Franek odebrał Sandrę z przedszkola i sobie pojechał na teambuilding, bo jak zawsze wszystko dzieje się na raz i w nieodpowiednim czasie.
Przyjechał ojciec Franka i stwierdził, że "nic się nie stało", pęknięty zderzak i tyle, a że coś cieknie, to nie szkodzi, może to płyn od spryskiwaczy... na moje oko nie, bo tłuste, ale się nie odzywam, nie znam się przecież. Po godzinnej debacie doszliśmy do wniosku, że samochodem można jechać, muszę tylko uważać na wybojach, żeby mi światła nie wypadły. Okej. Jadę.
W połowie drogi zaczęła mi się świecić jakaś kontrolka i migać napis STOP, nie miałam pojęcia co to jest, ale z braku innych objawów postanowiłam dojechać do domu i potem sprawdzić. Okazało się, że to chłodnica, a dokładniej brak płynu chłodzącego, bo to jednak on wyciekał, a nie płyn do spryskiwaczy.
W ten oto sposób zostałam bez sprawnego samochodu na naszym zadupiu... ale dobra wiadomość była taka, że piątek się skończył.

W sobotę przyjechali do nas rodzice Franka, pod pretekstem odwiedzin, ale jestem przekonana, że mama chciała przede wszystkim zobaczyć samochód. Proszę bardzo. Po kolejnej debacie zadecydowaliśmy, że w poniedziałek rano doleję płynu chłodniczego i pojadę do serwisu i do rzeczoznawcy. Ach, jak ONI lubią o wszystkim decydować i we wszystkim uczestniczyć, przynajmniej w teorii.

W niedzielę wrócił Franek i błogi spokój.

W poniedziałek kolega Franka, pomógł mi wykonać niezbędne czynności oświadczeniowo-, ubezpieczeniowo-serwisowe, a że po znajomości łatwiej, to wylądowaliśmy w serwisie w Ploiesti (godzina jazdy z Bukaresztu), gdzie kulturalnie i z uśmiechem załatwiłam wszystkie formalności. Dostałam też samochód zastępczy na czas naprawy, za który nie płacę, mało tego, znalazłam w nim 5 lei!
Rodzice Franka, nie pojmują dlaczego w Ploiesti i dlaczego dostałam samochód zastępczy i czy ja przypadkiem nie przesadzam? Ach, jak Oni NIE lubią być wyłączeni z procesu decyzyjno-wykonawczego! Trudno, ja za to jestem bardzo zadowolona z obrotu sprawy, howgh.

poniedziałek, 11 listopada 2013

11/11/2013

Wkurzam się, ale jak mam się nie wkurzać, skoro Sandra znowu jechała samochodem z dziadkami bez pasów. Oni twierdzą, że ja przesadzam zapinając trzylatkę w foteliku, bo na rękach u babci z tyłu jest wystarczająco bezpiecznie, a ja uważam, że im brakuje wyobraźni, bo nie używają pasów w ogóle, ale za to martwią się, kto pierwszy zachoruje na raka. Poprosiłam Franka, żeby z nimi porozmawiał (znowu), bo już nie mam siły i jeśli ja (znowu) zacznę temat, to zrobi się z tego rodzinna afera.

"Sto lat z okazji Dnia Niepodległości!" - tak mi powiedziała koleżanka, jak obwieściłam wszem i wobec, że dziś w Polsce obchodzimy Dzień Niepodległości. Zaskoczyło mnie to i zastanowiło, bo my Polacy nie składamy sobie życzeń z takich okazji, nikt nikomu nie powie: Happy Independence Day, tylko wygłasza rzewne przemowy i organizuje marsze. Może Amerykanie przesadzają, ale czy nie byłoby milej gdyby była jedna wspólna parada, festiwal radości i fajerwerki? Pewnie byłoby, ale to nie polskie, polskie są krew i łzy.

piątek, 8 listopada 2013

11/08/2013

Wczoraj Franek zapomniał, że mamy gości. Przez chwilę chciałam go zabić, ale on wcale nie zapomniał MI powiedzieć, tylko zapomniał w ogóle, więc został ułaskawiony. A mnie uratowała zupa dyniowa i prawie gotowy sos do spaghetti, wyszło pysznie.

Mama Franka za to się martwi, zawsze i wszystkim, jak nie dzieje się nic szczególnego, to tym też się martwi. A najbardziej boi się raka (chociaż na jej miejscu, bałabym się nadciśnienia albo udaru mózgu) i wokół siebie wynajduje coraz to nowe przypadki choroby nowotworowej, domyślam się że to i tak sprowadza się do lęku przed śmiercią. Doprowadza mnie to do szału, ale nie tylko to, bo każdy problem, każda duperela jest wyolbrzymiona do rozmiarów Kilimandżaro i zamiast cieszyć się tym co ma, siedzi i się martwi. Mam nadzieję, że mama Franka nigdy nie zachoruje na nic naprawdę poważnego, bo wtedy będziemy mieć wszyscy przesrane.

To tak w ramach przemyśleń piątkowych i że life is beautiful.

środa, 6 listopada 2013

11/06/2013

Wiecie, że dynię można dodawać do wszystkiego, nawet do dżemów w ramach wypełniacza? W sumie dynia lepsza niż tworzywo sztuczne, więc czemu nie.
Zupa wyszła bardzo dobra, dziękuję Apple za podpowiedź.

A u mnie wciąż 20 stopni, ha ha ha!

Szlifuję tryb warunkowy po rumuńsku i przysięgam, że można sobie połamać język.

Dla równowagi więc, zaczęłam "Marzenia i Tajemnice" Danuty W. i powiem, że ciekawie spojrzeć na życie i na historię z zupełnie innej perspektywy.

PS. No i wykrakałam...zrobiło się ponuro i jesiennie, i jak nic zacznie padać, bo przecież umyłam okna. Senkju, senkju, senkju i jeszcze ten cholerny mecz. Ja naprawdę nie należę do zrzędliwych osób i jak chce to niech idzie, proszę bardzo, ale skoro jesteśmy razem, to wydaje mi się, że dwie noce na tydzień w domu to jednak mało.

PS.2 Tak, z tym deszczem i wiatrem to oczywiście moja wina, mogłam go nie zabijać ale trudno, nie życzę sobie żyć pod jednym dachem z pająkami. I o ile te, które grzecznie siedzą w kącie i zjadają muchy, mogę znieść, to nie będę tolerowała dowolnego przemieszczania się pajęczaków po domu. KONIEC i kropka.

poniedziałek, 4 listopada 2013

11/04/2013

Czwarty listopada, a ja pomykam do pracy w balerinach bez skarpetek. Kawa na tarasie? Proszę bardzo. Zapomniałam dziś płaszcza, ale po co komu płaszcz, jak są dwadzieścia trzy stopnie, kto mi zazdrości?

Kulinarnie, zupa z dyni i papryka faszerowana po rumuńsku, czyli ardei umpluti. Dynię mam, teraz szukam sprawdzonego i łatwego przepisu, nie obrażę się jeśli ktoś mi coś podrzuci.

piątek, 1 listopada 2013

11/01/2013

Miałam wczoraj skończyć książkę, a zamiast czytać, zasnęłam o dziesiątej z kieliszkiem wina na kanapie. Wykończyło mnie to Halloween w przedszkolu. Najpierw Sandra płakała, potem skakała, a potem już miała wszystkiego dosyć i wróciłyśmy wcześniej do domu. A mi na tej kanapie przyśnił się bardzo fajny sen, z Frankiem, który mnie obejmował i mówił że wszystko będzie dobrze i że przejdziemy na drugą stronę wody, a woda była piękna, turkusowa i krystalicznie czysta, tylko jakaś stara baba rzucała we mnie muszelkami, które były całkiem ładne, ale nie wiem czemu dla mnie obrzydliwe, całe szczęście Franek je ze mnie cierpliwie zdejmował. A wszystko co było złe, niepewne i niejasne zostało za nami w obcym samochodzie. To tyle w kwestii Halloween.