czwartek, 31 stycznia 2013

01/31/2013

Złote myśli: Złość piękności szkodzi, więc to bez sensu i po co się zżymać z wiatrakami w ogóle? Koniec tego, tfu, tfu, tfu od teraz myślimy tylko pozytywnie, choćby nie wiem co. (Ha, ha, ha...)

Jezuuuu ile mam roboty, a blokuje mnie taka jedna z Johannesburga ja wiem, ona nie chce źle jest po prostu perfekcjonistką, ale nich czyta szybciej do jasnej cholery, proszę, bo nie zdążę, aaaaaa.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

01/28/2013

Nie mam czasu. Chciałabym przylecieć do Polski chociaż na kilka dni, ale... patrz punkt pierwszy. Sandra nie płacze w przedszkolu. Ja płakałam cały piątek, ale w sobotę mi przeszło. Jemy więcej ryb i mniej kurczaków. Oddałam buty do naprawy. Żyję z dnia na dzień. Nie wiem czemu tak, takie mam poczucie. W zeszłym tygodniu było plus trzynaście stopni, a dziś znowu śnieg, ale podobno, to już koniec zimy. Oby, oby do wiosny. Nie rozumiem dlaczego przegląd samochodu, wymiana filtrów i oleju kosztuje 2.000. Na dodatek martwi mnie, dźwięk jaki wydaje przy 80 km/h i spadających obrotach. Zrobiłam niemożliwie dobre tiramisu z papierka od Dr.Oetkera i jestem z tego bardzo dumna, bo nikt oczywiście, nie wie, że było z papierka, nikt oprócz Franka, jemu i tak nie mam po co wciskać kitu, bo wie że nienawidzę robić ciast i temu podobnych. Poza tym samodzielnie skręciłam stolik i krzesełko dla Sandry, niech żyje IKEA... pasmo sukcesów jednym słowem.

piątek, 18 stycznia 2013

18/01/2012

Miotam się. Na dodatek miotam się z Sandrą uwieszoną na nodze. Wczoraj skończyła dwa lata. A dziś rano wyła pod drzwiami przedszkola, a potem w pięć minut zapomniała, że wyła i bawiła się z innymi dziećmi. Zamówiłam na niedzielę tort, piętrowy z myszką Miki. 
Smutno mi, nie wiem czemu. Nakrzyczałam dziś rano na Franka, ale i to nie pomogło, tylko się popłakałam niepotrzebnie i dalej mi smutno. Nie lubię dziś tego miasta, ludzi, samochodów, dziur w jezdni, wyjącego wiatru, śmieciarzy i bezpańskich psów, chociaż to przecież nie ich wina, że są bezpańskie.

piątek, 11 stycznia 2013

01/11/2013

Sandra w przedszkolu... jak rany, nie mogę w to uwierzyć, znaczy że wkroczyliśmy w nowy etap życia. Podobno teraz to już z górki, szkoła, jedna, druga, angielski, może plastyka, albo pianino, Jezu, a potem studia, czy to już zawsze będzie tak szybko? Boję się tego upływającego czasu, wiecie? A z drugiej strony, nie wiem czy chciałabym ten czas zatrzymać, może po prostu zwolnić czasami.

czwartek, 10 stycznia 2013

01/10/2013

Wczoraj znalazłam w lodówce sałatę lodową, którą kupowałam przed świętami... nadal zielona, listki prawie   jak nowe, plastikowe, ja pierdolę, co my jemy? Zostaje mi marchewka i ziemniaki z piwnicy... tylko że nie mamy piwnicy. A Franek nie ma nawet krewnych na wsi... musimy znaleźć jakiegoś wieśniaka i go oswoić, bo będziemy skazani na tureckie warzywa, które w nocy świecą. No i tak, dobrze że chociaż ryby są, chociaż kto wie czym je karmią i ile mają rtęci. Wszyscy jesteśmy plastikowi, albo będziemy... wkrótce.

środa, 9 stycznia 2013

01/09/2013

Nie rozumiem. Wielu rzeczy nie rozumiem, na przykład jakim cudem odczuwalna temperatura jest -5, a realna -10 stopni. Nie rozumiem dlaczego, moje dziecko, które generalnie NIE choruje, dostaje kataru, na dzień przed pójściem do przedszkola. Nie rozumiem dlaczego, albo raczej odmawiam przyjęcia do świadomości informacji, że nasz cholerny taras, z dupy wzięty i jak się okazuje nikomu nie potrzebny, no chyba, że do robienia cienia, ale markiza byłaby sto razy tańsza, może jednak przeciekać, chociaż na jesieni nie przeciekał i był już trzy razy naprawiany. Serdecznie dziękuję za zrywanie terakoty po raz czwarty. Czy to pech, czy ułomność umysłowa osób odpowiedzialnych? I dlaczego żadna z tych mądrych głów co to się znają, nie weźmie pod uwagę, że może przeciekać przy oknie, futrynie, na ścianie, dachu, gdziekolwiek? Dlaczego uparli się na ten cholerny spływ? Ludzie, tam jest tyle silikonu, że starczyłoby na sześć cycków Pameli Anderson, a to mała dziurka w porównaniu z Pamelą... tam nie ma jak przeciekać... ale nikt mnie nie słucha, a na wiosnę znowu będą chcieli zrywać płytki. Nie wiem komu mam przywalić, nie wiem, a tak bardzo chciałabym dać dziś komuś po pysku.

wtorek, 8 stycznia 2013

01/08/2013

Tak szczerze to mogłaby być już wiosna. Słońce oszukuje, świeci zwodniczo, a potem sru i znowu śniegu po kolana. Wczoraj pół dnia ślęczałam nad kalendarzem skrzętnie notując, co gdzie i kiedy, i olśniło mnie, że tutaj Wielkanoc będzie miesiąc po naszych świętach. Jak to? piątego maja Wielkanoc? Dobrze, że Boże Narodzenie mamy razem, bo idzie zwariować. Tak, wiem, dopiero co rozebrałam choinkę, a już myślę o baranku, ale taka już jestem, nic na to nie poradzę.

A teraz uwaga, powraca temat przedszkola, ta daam. Zaczynamy polkę.

piątek, 4 stycznia 2013

01/04/2013

Mamy nowy rok, a ja mam na palcu pierścionek z brylantem. Tak, Franek oświadczył mi się w ostatni dzień starego roku. Planował 28-go grudnia, ale nie wyszło, bo akurat się kłóciliśmy, padło za dużo niepotrzebnych słów, oskarżeń i wyznań bez sensu. Ale mam w końcu ten swój wymarzony happy end, tylko niesmak pozostał, przynajmniej u mnie. Głupia jestem, potwornie, ale zostawmy to.

Były święta, w roli głównej był indyk według przepisu Kudłatej (rewelacyjny, ale śnił mi się po nocach, Kudłata zresztą też mi się śniła, siedziała i gadała, do samego rana, no naprawdę moja Droga, co Ty wyrabiasz po nocach?), był opłatek, było rodzinnie, nikt się na nikogo nie obraził (przynajmniej tak mi się wydaje), nikt nikogo niczym nie oblał ani nie podpalił, gładko i miło, straty niewielkie, bo tylko jeden kieliszek do białego wina.

A dwudziestego szóstego grudnia byliśmy w Londynie, planując rajd po muzeach, bo to naprawdę wstyd być tyle razy i nie odwiedzić żadnego, a w Londynie muzea są za darmo, te państwowe przynajmniej, miło i kulturalnie, pomijając jeden wieczór, ale już nie rozdrapuję.

W niedzielę, mieliśmy bilety na TGV do Paryża, ale kto by się przejmował przyjazdem na stację, przecież to tylko pociąg, na filmach to nawet w biegu można wsiąść. Można, ale nie do TGV, bo security, paszporty, sraty-taty, prawie jak na lotnisku. W ten sposób spędziliśmy cztery godziny na dworcu, czekając na następny pociąg, ja z niepotrzebnym poczuciem winy, a Franek z niepotrzebnym wkurwem, że popsułam całą niespodziankę. Siedzieliśmy więc nabzdyczeni przez dobrą godzinę, potem przysięgałam, że jak wyciągałam w pośpiechu rzeczy z sejfu to NIC oprócz koperty nie widziałam i nie zaglądałam do środka, po pierwsze dlatego, że nie miałam czasu, a po drugie, strasznie chciało mi się siku. Oczywiście, domyślałam się, że ma ten brylant ze sobą, ale o gazecie nawet nie pomyślałam. A to o tą gazetę mu chodziło, bo zrobił ją specjalnie dla mnie, gdzie na pierwszej stronie było napisane: "Will you mary me?" Niespodzianka mu wyszła, chociaż mam wrażenie, że inaczej to wszystko planował. A ja, szczerze mówiąc zupełnie inaczej wyobrażałam sobie oświadczyny. No cóż, nikt nie jest doskonały.

Sylwester na przykład też nie, bo liczyłam na przepiękne fajerwerki, a w Paryżu nie było ani jednego, wyobrażacie to sobie? Zero sztucznych ogni w stolicy Francji, niby bon ton i w ogóle, a tak naprawdę to straszna lipa.

Potem byliśmy w Chartres i na zamku w Chambord, spaliśmy w siedemnastowiecznym chateaux i jedliśmy najpyszniejsze croissanty pod słońcem, a potem o mały włos znowu nie spóźniliśmy się na pociąg.

Szybko, jak zawsze, teraz boli mnie gardło i naprawdę mam nadzieję, że nic się z tego nie wykluje. Szczęśliwego Nowego Roku!