piątek, 30 marca 2012

03/30/2012

Miałam plan... założę seksowną bieliznę, pończochy i płaszcz, i w takim stroju odbiorę Franka z lotniska, żeby coś się działo, żeby było inaczej, żeby wiedział, że mnie nie wypuszcza się z łóżka, nie tylko z domu, ale... ale Franek oznajmił mi, że już się umówił z ojcem, że go odbierze. No i plan poszedł się wietrzyć, najpierw pomyślałam... ale jak to??? kurwa mać!!! ale potem... Położyłam Sandrę spać, wypiłam kieliszek Chardonnay, potem drugi i przesiedziałam cały wieczór w dresie z iPadem na kolanach i było mi naprawdę dobrze.
Franek dotarł koło północy. Dostałam koszulkę, która wygląda tak, jakby jej ktoś nożyczkami odciął dekolt, ale chyba ją polubię. Przywiózł też pieprz i sól w takich gigantycznych młynkach, jakie mają w drogich restauracjach. Popatrzyłam na ich fallistyczne kształty i zapytałam, czy dając mi taki prezent chce mi powiedzieć, że wyjeżdża na dłużej, ale chyba nie zrozumiał aluzji. Dziś nic mi się nie śniło, to znaczy na pewno coś mi się śniło, ale nie pamiętam co.

czwartek, 29 marca 2012

03/29/2012

Wczoraj wieczorem, już sama, kończąc butelkę kalifornijskiego białego wina, które mnie zresztą trochę rozczarowało nadmierną goryczką, myślałam, że właśnie kończę pewną znajomość. Okazało się jednak, że nie. Cieszę się. Franek wraca... i dobrze, ostatnio prowadzę z nim ożywione dialogi, niestety głównie w swojej głowie. Dziś w nocy znowu śniła mi się woda, coś jak nasz Hel, tylko cieplej i bardziej skaliście, jak to bylo... jakiś statek, kwiaty, domki na zboczu góry, niebieska bluza mojego towarzysza... i ja, zupełnie zabłąkana.

środa, 28 marca 2012

03/28/2012

Franek pojechał na narty między innymi ze swoim bratem. Chłopcy się bawią i wrzucają zdjęcia na fejsbooka. Kochanka z żoną brata prześcigają się, która więcej razy kliknie LIKE. Paranoja. Ale to jeszcze nic, dziś śniło mi się, że pływałam z dużymi ssakami morskimi i rozpoznawałm ich płeć. Przyznam, że momentami było to całkiem obrzydliwe. A propos snów, pamiętacie jak jakiś czas temu śniło mi się, że całowałam się z jednym naszym klientem? Właśnie napisał mi smsa: "Buziaki! Całusy i w ogóle :-)" To była odpowiedź na moje pytanie kiedy wraca z urlopu. Całe życie z wariatami. A dziś wieczorem sushi night z polskimi dziewczynami. Białe wino już się chłodzi.

wtorek, 27 marca 2012

03/27/2012

Mój nos ma wrażenie, że chusteczki higieniczne wcale nie są mięciutkie jak kaczuszka, tylko bardziej przypominają papier ścierny... a to dopiero drugi dzień kataru. Wczoraj chodziłam po domu w masce chirurgicznej, oczywiście nie było fajniejszej zabawy niż ściąganie mi tej maski z twarzy, Sandra była zachwycona. Na noc wzięłam amerykański syrop, po którym można zobaczyć smoka w kuchni przy barze, spałam jak zabita, a rano zrobiłam aferę, że ktoś nam ukradł psa. Okazało się, że treser wziął go na szkolenie. Fajnie, swoją drogą, mógłby mnie łaskawie powiadomić, że go zabiera. Zawsze tak jest, jak Franka nie ma.

poniedziałek, 26 marca 2012

03/26/2012

W tej całej sytuacji z kochanką brata Franka najbardziej wkurza mnie ciche przyzwolenie ich rodziny z Frankiem włącznie. Nie rozumiem tego, po prostu nie rozumiem. Okej niech sobie bzyknie na boku jak musi, raz, drugi, nie mnie oceniać, ale utrzymywanie takiej relacji, podczas gdy ta jego żona świata za nim nie widzi i cierpi, to jest kurwa jakaś tortura. I nikt nic nie mówi. A potem ta żona będzie miała taką depresję, że wyląduje w psychiatryku albo w trumnie, bo sobie strzeli w końcu w łeb, albo się rozwali samochodem i wszyscy będą zdziwieni... ale jak to sie stało? Tak to. Rzygać mi się chce. A Franek niby mówi, że nie pochwala takich sytualcji (dosłownie tak powiedział "nie pochwalam" co to kurwa jest?!), ale to przecież nie jego życie, więc co ma zrobić? A ten palant, jego brat przylatuje, jak sztubak z różami do pięknej pani na recepcji. A Franek siedzi cicho, bo to nie jego sprawa... i to mnie właśnie wkurza najbardziej.

A na dodatek mam zryte gardło i głos jak Barry White. Mam nadzieję, że Sandra tego nie złąpie. Chyba przesadziłam z bieganiem w krótkim rękawku. Aaaa nie mogę chorować, nie teraz!

piątek, 23 marca 2012

03/23/2012

Zaczęło się od tego, że czekałam na Franka godzinę w samochodzie. Na początku pomyślałam, że to nawet fajnie, bo pomaluję sobie paznokcie, potem napisałam mu smsa, że czekam pod kliniką, nie wejdę bo jestem wypindrzona, no i te paznokcie jeszcze mi schły. Gdy rozważałam powrót do domu i pierdolnięcie tej zasranej randki, zadzwonił i powiedział że za pięć minut zejdzie. Oczywiście z pięciu minut zrobiło się piętnaście, wytrzymałam. Wsiadł do samochodu cały w skowronkach, jedną ręką dawał mi czekoladki, drugą mnie głaskał, chciałam mu przylać naprawdę, ale my się nawet nie potrafimy kłócić, więc tylko kazałam się przeprosić, powiedziałam co myślę o czekaniu przez godzinę (kurwa!) w samochodzie i dałam spokój. Kolacja była dobra, białe wino jeszcze lepsze, owocowe, wiosenne, trochę się pośmialiśmy z naszego pierwszego spotkania, trochę ze znajomych, a potem dowiedziałam się, że jedna z dziewczyn z recepcji jest kochanką brata Franka i że wszyscy o tym wiedzą razem z żoną, ale ona i tak nic nie może z tym zrobić, albowiem jest zaniedbaną kurą domową. To był jednak gwóźdź programu. Trochę mi atmosfera siadła, Frankowi nie. On się w ogóle nie przejmuje, a ja nie mogę przestać o tym myśleć. I weź się tu poświęcaj dla rodziny, nie ma mowy! Idę szukać butów w internecie. A potem nauczę się latać, o!

czwartek, 22 marca 2012

03/22/2012

Dziś wieczorem idę na randkę. Z Frankiem. Mam nadzieję, że rozbieraną. Tak, oczywiście to był mój pomysł. Nie mam się w co ubrać! Jest wiosna, zaraz zakwitnie magnolia. A jeśli on znowu uśnie? ...To jutro pójdę kupić sobie nowe buty...

środa, 21 marca 2012

03/21/2012

Od rana lata mi oko, ale jak, zaraz zwariuję. Chyba zacznę brać jakieś witaminy. Teraz, to jest wiosna! Prawdziwa! Codziennie 20 stopni. Idziemy dziś z Sandrą do parku dać czadu na misiach. A o reszcie pomyślę jutro.

wtorek, 20 marca 2012

03/20/2012

Było dobrze. Za dobrze. Ten tydzień uświadomił mi rzeczy, o których starałam się nie myśleć przez ostatnie dwa lata. To wcale nie jest tak, że można się zasymilować i nie tęsknić do czegoś, co kiedyś wypełniało życie. Na początku jest zachwyt nowym, innym, zabawa w odkrywanie, porównywanie, szukanie i poznawanie, ale potem przychodzą refleksje. Brakuje mi pełnej swobody wyrażania myśli. Franek nigdy nie będzie się śmiał z głupiego dowciupu, który chodzi mi po głowie. Nigdy też nie zrozumie, co ja czuję jak oglądam CLAIM. Wydawało mi się, że ta cząska mnie umarła, że już jej nie ma, że jej nie potrzebuję, a to gówno prawda. Ona jest i czeka. Teraz czeka na kitesurfing latem. Właśnie, że spróbuję, mam w dupie to czy jestem za stara czy nie.
Za dwa tygodnie lecę do Polski. Boże, ale się cieszę!

03/10/2012

Podróżowanie w pojedynkę wcale nie jest takie fajne jak mi się wydawało. Nie ma się z kim pośmiać, nie ma komu zostawić torby pod opieką, żeby pójść siku i tak dalej. Skończyłam czytać pierwszą książkę już w połowie drogi. Najpierw był koszmarny tłok na lotnisku, żeby zdążyć musiałam się wepchnąć do kolejki udając, że nic nie rozumiem, po czym celnik zagadał do mnie po polsku i o mało nie umarłam, bo powiedział coś w stylu "co dobrze, dzobrze?" powtórzył to jeszcze dwa razy, więc postanowiłam jednak ujawnić swoją znajomość rumuńskiego, żeby dowiedzieć się o co chodzi. A on się pyta, czemu wpycham się do kolejki. No Chryste Panie, bo jest 6.30 a ja mam samolot o 6.30 nie widzisz karty pokładowej debilu? - tak pomyślałam, ale mówiąc odpuściłam debila. Dowiedziałam się, że jest opóźnienie, luz, fajnie, że koś coś powiedział pasażerom. Potem w samolocie siedziałam obok chłopczyka, takiego jak Sandra. Spał cały czas i pachniał jak Sandra, a ja miałam łzy w oczach i powstrzymywałam się, żeby go nie przytulić. Wylądowałam, zjadłam śniadanie, wypiłam włoską kawę, potem czytałam, potem zjadłam włoską pizzę, potem szukałam przystanku autobusowego, potem znalazłam autobus, który okazał się busem i po kolejnych czterech godzinach byłam na miejscu. Ojciec czekał w drzwiach, a ja czekałam, żeby w końcu z kimś porozmawiać. Boże jak cudownie, że można do kogoś mówić... i to po polsku!

piątek, 9 marca 2012

03/09/2012

Nie jestem taka twrda, jak mi się wydawało, że pojadę i tylko zatęsknię. Wiem, wiem, wszystko będzie w porządku, przecież Emma jest okej, Franek w pobliżu, rodzice Franka jak będzie trzeba też, no ale... No właśnie, a jak Franek zapomni o Sandrze i zostawi ją w samochodzie? Czy jej założy czapkę? Czy nie zapomni o piciu i jedzeniu? Boże, on czasami jest taki z głową w chmurach, że ja nie wiem jak to będzie. Martwię się głównie o niedzielę, bo wtedy Emma ma wolne, ale i w tygodniu, czy sobie poradzą?
Dziś zapytałam Emmy co ona robi z płynem do prania, że się tak szybko kończy, a ta w płacz, że przecież, ona tylko robi pranie dla nas, raz w tygodniu dla siebie i nie kradnie. Jezuuuuu no wiem przecież, chodziło mi o to, czy nie używa go za dużo, bo wydawało mi się że raptem tydzień temu kupowałam, a teraz znowu się skończył. 32 kapsułki mają starczyć na 32 prania, nie robimy przecież 4 prań dziennie. A Emma dalej płacze. Chryste! Tłumaczę jej, że nie oskarżam jej o nic tylko proszę, żeby zwracała uwagę ile, czego w domu zużywa. Przestała, ale popatrzyła się na mnie tak, jakbym jej matkę i ojca zabiła. Nie wiem skąd ta histeria, może ma słabszy dzień.
Emma jest dobra. Jest dobra, ale leniwa i jednak głupia. Nie mogę powiedzieć, żeby nie wypełniała swoich obowiązków, ale ona robi to, co lubi robić, czego nie lubi, robi wolno, albo "zapomina" zrobić. Pamiętacie w "Przeminęło z Wiatrem" była taka scena: Atlanta płonie, w całym mieście ranni i polowe szpitale, Melania (żona Ashleya) zaczyna rodzić, Scarlett wysyła młodą murzynkę po doktora, sytuacja z Melanią nie jest wesoła, liczy się każda chwila, a co robi murzynka... no właśnie, wraca wolnym krokiem śpiewając i mówi, że bała się nawet zapytać doktora o pomoc, bo tam wszędzie byli zmarli; czy coś w tym stylu, w każdym razie, tak mniej więcej zachowuje się nasza Emma. Na wszystko się zgadza, przytakuje, ale robi po swojemu, albo nie robi wcale. Nie mogę jej ufać w 100%. No i wracam do punktu wyjścia czyli martwię się, jak to będzie przez ten tydzień.

czwartek, 8 marca 2012

03/08/2012

Dzień kobiet, dniem kobiet, a wczoraj mieliśmy trzęsienie ziemi, takie prawdziwe. W radiu mówili, że tylko 3,2 w skali Richtera, a ja tam wyraźnie czułam, że mi się biurko kiwnęło więc musiało być co najmniej 3,5.
Sandra weszła w etap "tylko z mamą". Jak mnie nie widzi jest okej, ale jak tylko pojawię się na horyzoncie to nie ma przebacz, mama i koniec, no ewentualnie tata, ale nikt inny. Mój skarbeczek kochany.
Pojutrze jadę na narty, sama, to znaczy nie tak zupełnie sama, bo z moim ojcem, ale bez Sandry i bez Franka. Cieszę się, bardzo, obiecałam tacie taki wyjazd już dawno, ale czuję, że zatęsknię.

środa, 7 marca 2012

03/07/2012

W poniedziałek, w całkiem dobrej dzielnicy Bukaresztu, do salonu fryzjerskiego wtargnął mężczyzna i zabił dwie kobiety, a sześć innych osób ranił. Jedną z zabitych okazała się prawie była żona napastnika, albowiem się rozwodzili. Drugą ofiarą, była kasjerka (pewnie Bogu-ducha-winna). Mało tego, okazało się że kutas był kiedyś kierowcą kogoś ważnego i dlatego dostał colta, chociaż nie powinien. No ludzie, słabo mi. A jutro dzień kobiet i wszyscy o tym zapomną. Bo tu dzień kobiet to też dzień matki, babki itd. nie wiem, czy więcej ma wspólnego z komunistyczną tradycją, czy z ludowymi przesądami, bo tu się wszystko miesza.

poniedziałek, 5 marca 2012

03/05/2012

W piątek przyjechała moja mama. Wszystko fajnie, ale jak Sandra została z nią sama to zaczęła płakać, a mamie zrobiło się przykro, że Sandra jej nie poznaje. Niby to niedaleko, bo z dojazdem na lotnisko trzy godziny w jedną stronę, a jak są korki to cztery, ale i tak częściej niż raz na miesiąc nie uda nam się widywać. No i takie to są minusy.

W sobotę trafił mnie szlag przez rodziców Franka. Wiem, że oni mnie nie kochają i wcale nie muszą, mają kochać Sandrę, a nie mnie. Uważam jednak, że jego mama przegięła strzelając focha, że moja mama nie zadzwoniła jak przyleciała. Jak się jest w tej samej strefie językowej, to ja rozumiem, można sobie wprowadzać sovoir-vivre, haute-cuture i nie wiem co jeszcze, ale jak oni między sobą łamanym rosyjskim ledwo, ledwo to ja nie wiem po co komu takie szopki. Wkurzyłam się, bo to takie "ą-ę bułkę przez bibułkę, a gówno gołą łapą". Naprawdę nie chcę wracać to kiepskich początków naszej znajomości i do tego, że jak byłam w szpitalu to mama Franka nawet do mnie nie zadzwoniła, nie mówiąc o odwiedzinach, a teraz kurwa będzie mi tu z kulturą i zwyczajami wyjeżdżać. Zagotowałam się, ale mi przejdzie, bo szkoda zdrowia. Franek widział moje zagotowanie, chodził, głaskał i mówił, że wie, że jego rodzice są dziwni, ale że to nie ważne, bo przecież liczy się tylko to, co jest między nami, a on mnie kocha. Nie będę teraz robić afery, uważam, że nie warto, ale poprawne stosunki, to wszystko, na co mogą liczyć rodzice Franka z mojej strony. Wielkiej miłości nigdy z tego nie będzie.

Jeszcze tylko pięć dni i będę mogła sobie krzyknąć: "Ciao Italia!" i wypić piwo na słonecznym stoku. Wspaniale!

czwartek, 1 marca 2012

03/01/2012

Zgodnie z rumuńską tradycją ludową dziś obchodzimy pierwszy dzień wiosny. Co prwada rano przywitało nas kilka cm świeżego śniegu, ale to nic, bo jak głosi legenda, Baba Dochia (czyli taka nasza Baba Jaga) rozpoczęła tego dnia swoją wędrówkę w góry, dopiero w poszukiwaniu wiosny. Miała na sobie dziewięć kożuchów (albo siedem, a według innych podań nawet dwanaście!), wchodziła pod górę i każdego dnia zdejmowała jeden. Na szczycie góry zaskoczył ją mróz i Baba zamarzła, zamieniając się w skałę, którą można znaleźć w górach Bucegi (Karpaty). Skała nazywa się Dochia, Baba Dochia, albo po prostu Skała Starej Baby i jest bardzo sławna. Jak Sandra podrośnie to tam pojedziemy. Z okazji piewszego dnia wiosny, panowie dają paniom Martiszory, czyli kwiatki, broszki, czekoladki, cokolwiek, ale musi być przewiązane biało-czerwonym sznureczkiem, który symbolizuje walkę wiosny z zimą i ma przynosić zdrowie, urodę i siłę. Dla zachowania szczęścia, trzeba ten sznurek później (nie wiem dokładnie kiedy, chyba po tych dziewięciu dniach, zależy ile Baba Dochia miała kożuchów) zawiązać na gałązce drzewa, albo ogonie bydła ;) A i jeszcze jedno, każda kobieta dziś powinna wybrać sobie jeden dzień (od 1 do 9, jeśli przyjmiemy, że Baba Dochia miała 9 kożuchów) i przesąd głosi, że jaki będzie ten wybrany dzień, taki będzie cały rok. Wybarałam 8. marca,  no  i zobaczymy :)