środa, 28 grudnia 2011

28/12/2011

Po czym poznać, że Święta w Rumunii są inne? Bo na pierwszy rzut oka, to są takie same, ale nikt nie stoi w kolejce po karpia. Przez chwilę więc czatowałyśmy z mamą przy stoisku z rybami w Carefourze, na kogoś kto kupi karpia, bo wtedy wiadomo by było, że to Polak. Czekałyśmy jakieś 8 minut, a potem nam się znudziło. U nas też nie było karpia, bo wigilia była u brata Franka. Rodzice przywieźli opłatek i wyobraźcie sobie, że wszyscy podchwycili życzenia i było naprawdę miło. Sandra ledwo wytrzymała do prezentów, potem usnęła i taka to była jej pierwsza wigilia. W poniedziałek była nasza kolej przyjmowania gości, pierogi nikomu nie przypadły do gustu, za to barszczykiem z uszkami się zajadali, ale i tak na pierwszym miejscu była karpatka. Ehhh gdyby tylko wiedzieli, że krem był z proszku, a barszczyk z butelki. Co tam, chętnie sama zajmę się tymi pierogami. Rodzice pojechali wczoraj, a dziś pakowanie w góry i już mi trochę słabo na myśl ile czego mam zabrać. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak my się zabierzemy. Gdyby nie udało mi się już tu zajrzeć przed Nowym Rokiem, to teraz wysyłam w kosmos najlepsze życzenia.

wtorek, 20 grudnia 2011

12/20/2011

Nasz nowy, obronny pies na razie sika z radości na widok każdego, kto chce się z nim bawić. Podobno z tego wyrośnie. Miałam się nim nie zajmować, ale nie potrafię. No i tak to właśnie jest... chodzę za nim i pilnuję, żeby się nie utopił w basenie.
Za oknem ślicznie, jakby ktoś wywiesił brudną szmatę.
Moja mama lepi pierogi, bo obiecała, że przywiezie, a ja się zastanawiam, kiedy mam kupić schab, żeby był dobry na poniedziałek.
Mamy choinkę, jak z bajki. Wszystko na niej jest oprócz włosów anielskich, których serdecznie nie znoszę.
Kupiłam kartki, bo bardzo chciałam wysłaś tradycyjne życzenia i oczywiście o nich zapomniałam, teraz to bez sensu i tak nie dojdą. Idę więc wystukać zyczenia w mailach.
A Sandra uwielbia polskie kolędy.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

12/19/2011

Życzyłam sobie wiatru, to przyszedł. Razem ze zmianą pogody wobec czego, głowa bolała mnie tak, że rozważałam udydolenie jej przy kołnieżyku i zamianę na jakąś inną, niebolącą. Ale i to przeszło.
W sobotę Franek oznajmił mi, że ma dla mnie niespodziankę. Super, lubię niespodzianki. W myślach już szykowałam się na jakieś ekscytujące przyjęcie świąteczne ewentualnie koncert. W między czasie kupiliśmy choinkę, a ponieważ mój samochód jest dłuższy jechała ze mną, a ja się modliłam, żebym tylko nie musiała zmieniać pasa na prawy, bo nic nie widziałam, ani w tylnej szybie, ani w bocznym lusterku. Dojechałyśmy obie całe, ale zamiast ruchów w stronę wieczornego wyjścia, Franek ruszył z siekierą w stronę choinki i zaczął ją oprawiać. Co to za niespodzianką, myślę sobie. Mniej więcej godzinę później zadzwonił do Franka tajemniczy ktoś, pytając o drogę. W końcu Franek zamknął się w garażu i tam czekał. Coś mnie tknęło, jak pies zaczął wariować, nigdy dotąd tak nie reagował na ludzi... jakby czuł innego psa. PSA? O ja pierdolę, tak pomyślałam. Wparowałam do garażu, a tam... trzymiesięczny owczarek niemiecki. Opierałam się, ale krótko, bo mam za miękkie serce. Nazwaliśmy go Hektor i będzie mieszkał na dworze, bo ma pilnować nas i domu. A na razie, boję się, żeby jego nikt nie ukradł.

czwartek, 15 grudnia 2011

12/15/2011

Mgła ciągle z nami. Trudno powiedzieć, jak jest, bo nic nie widać. Jeszcze kilka dni i zacznę szukać w internecie dmuchawy, która rozgoni to gówno.

środa, 14 grudnia 2011

12/14/2011

Mgła dzień trzeci.
Zaczynam wątpić w istnienie słońca. Na wszystko opada mokre coś. Podobno wilgoć jest dobra na cerę, ale nawet ten argument nie przekona mnie dziś do wyjścia z domu. Co tu dużo mówić, jest paskudnie.

wtorek, 13 grudnia 2011

12/13/2011

Za oknem biało. Nie, nie mamy śniegu, mamy mgłę. I to taką, że nie wiem czy trafię do furtki. Zaopatrzyłam Sandrę w nowy fotelik do samochodu, pomarańczowy kombinezon i buty na śnieg. Możemy jechać w góry. Co prawda rezerwację mamy dopiero na Sylwestra, ale przezorny zawsze przygotowany. A Emma od dwóch dni codziennie rano smaruje się bengajem, chyba też się szykuje w góry. Nienawidzę bengaja, próbuję zwalczyć go zapachem kawy, ale przegrywam. Może ktoś zna sposób na zabicie bengaja?

poniedziałek, 12 grudnia 2011

12/12/2011

Idą Święta.
Nawet nasza ulica na zadupiu została przystrojona lampkami, co prawda nie świecą, ale są. Na głównej dojazdowej świecą, ale za to jakiś mądrala powiesił księżyce w czapce do góry nogami. Grunt to fantazja.
Wczoraj ubraliśmy choinkę przed domem i postawiliśmy świecącego bałwana, z tej okazji Franek zaprosił całą swoją rodzinę w postaci rodziców i brata.
Za ogrodzeniem mamy świerki, zakładamy się o to, czy nam je wytną przed gwiazdką. Zakłady poszły też o to, czy spadnie śnieg. Moim zdaniem jest duże prawdopodobieństwo, że nie, ponieważ w tym roku kupiliśmy maszynę do odśnieżania.
A w przyszłym tygodniu przylatują moi rodzice, czekam, czekam niepcierplwie!

środa, 7 grudnia 2011

12/07/2011

To nie jest wcale tak, że nie piszę. Piszę, tylko w głowie. Raz nawet napisałam na komputerze, ale wszystkie literki szlag trafił. No i tak to jest, że jesteśmy w grudniu.

Garderoby, jak nie było, tak nie ma. Zasłony za to są już wszystkie.

W niedzielę wróciliśmy z Nowego Yorku. Franek jeździ tam od lat co roku, ale ja byłam po raz pierwszy. Betonowa dżungla jest niesamowita, miasto pełne świateł, żółtych taksówek, wyjących syren i najdroższych sklepów. Wszędzie pełno ludzi. Myślę, że mogłabym mieszkać na Manhattanie, musiałabym tylko nauczyć się gwizdać, bo bez tego nie da rady złapać taksówki. A zestarzeć mogłabym się w Napa Valley koło San Francisco, a co tam!

Średnio znoszę zmiany czasu, teraz jeszcze na dodatek cieknie mi z nosa i boję się, że zaraże Sandrę tym katarem, a wiadomo, że katar i prawie roczne dziecko, to nic dobrego. Jestem notorycznie niewyspana, a dzisiejsza noc to już w ogóle był jakiś koszmar. Najpierw nie mogłam spać, bo było mi na przemian gorąco i zimno, a potem pies zaczął rzygać. Oczywiście nie odrazu zorientowaliśmy się, że rzyga i jak to bywa w filmach, Franek w drodze do łazienki wdepnął w zwróconą psią kolację i zaczął wołać o pomoc. Wtedy pojawiłam się ja i omało nie puściłam pawia, a to był dopiero początek atrakcji, bo zaraz potem pies dostał sraczki. Cudnie! Mniej więcej o 6.30 wróciliśmy do łóżka. Po czym, chwilę później obudziła się Sandra. Koło ósmej przysnęłam w trakcie czytania gazety i to by było na tyle.

Jak byliśmy w Stanach Sandra została z Emmą u brata Franka. Wszystko było okej, tylko ojciec Franka trochę przesadza, przejawiając chęć komunikacji z Emmą za wszelką cenę. On nie mówi po angielsku, więc podczas niedzielnego obiadu pokazuje na mięso na talerzu odwraca się do Emmy i robi: Muuuuu albo Meeeee w zależności od tego, co mają na obiad. Sandra jest zachwycona, ale Emma chyba się go trochę boi.

W poniedziałek wystawiliśmy wypastowane buty na korytarz i czekaliśmy na Św. Mikołaja. Sandrze ze wszystkich prezentów najbardziej podobała się papierowa torebka. A ja dostałam uchwyt na torebkę, taki co się nosi ze sobą i w każdej knajpie można powiesić torebkę na stoliku. Jest cudny!