niedziela, 18 września 2011

09/18/2011

Doleciałyśmy zdrowo i szczęśliwie. Sandra przespała cały lot, a ja byłam tak zakręcona, że w drodze na lotnisko zorientowałam się, że jestem w kapciach. Chwała Bogu, że to były japonki, no i że na Okęciu było prawie 20 stopni i słońce, a nie deszcz ze śniegiem. Wybrałam się... naprawdę, jak moja babcia, kiedyś na imprezę poszła w fartuszku kuchennym, bo tak się spieszyła, że zapomniała o spódnicy. I wcale nie miała wtedy sklerozy.

Mam jeszcze słowo do projektantów wyjść ze strefy przylotów (przyszłych i obecnych), spróbujcie proszę kiedyś kurwa mać samodzielnie pokonać te pierdolone zakręty pod kątem 90 stopni z dzieckiem w wózku w jednym i walizką w drugim ręku. Powodzenia.

sobota, 17 września 2011

09/17/2011

Jestem kompletnie i absolutnie rozłożona na łopatki. Przez Franka oczywiście. Mówiłam mu, że musimy wrócić do Rzymu, żebym w końcu zobaczyła Kaplicę Sekstyńską, więc jeśli może to niech tam nie idzie. Wczoraj całą grupą byli w Watykanie z przewodnikiem. Zwiedzają, omawiają, oglądają, no i oczywiście w planie jest Kaplica, a Franek mówi, że on nie idzie, bo musi na kogoś poczekć. Przewodniczka na to, że niech się nie wygłupia, bo i tak będzie musiał przejść przez Kaplicę, jak będą wychodzić. A on na to, że nie, bo beze mnie nie chce i jak będzie wychodził, to przejdzie szybko i nie będzie patrzył. Kocham go, serio.

A teraz idę zamykać walizkę... i szykuję się na szok termiczny. 14 stopni??? U mnie w nocy jest 20!

piątek, 16 września 2011

09/16/2011

Franek dzwoni z Rzymu i mówi, że właśnie był w Koloseum takim tonem, jakby mi oznajmiał, że kupił chrupki kukurydziane. Normalka, co tam 2000 lat historii. Uduszę go. Albo nie, najpierw musimy tam wrócić razem, żebym w końcu zobaczyła Kaplicę Sekstyńską i wypiła kawę na Piazza della Repubblica, bo nie zrobiłam tego poprzednim razem.

Jednak nie lubię być sama w domu, szczególnie jak wieje. Na pocieszenie obejrzałam w nocy ostatnie odcinki siódmego sezonu "Desperate Housewifes". Wiedziałam, że Tom w końcu odejdzie, powiedzmy sobie szczerze, Lynette jest dobra, ale ma za dużo testosteronu. Za to zabójstwo ojczyma Gabi, który od dawna uznany był za zmarłego, trochę naciągane, chyba po to, żeby coś się działo w następnym sezonie. A pogodzenie Carlosa z Brie to już w ogóle żenada (nikt nie powiedział tego głośno, ale wygląda to mniej więcej tak: "Twój syn zabił moją matką, ja zabiłem ojczyma Gabi; ja nie wydam Ciebie, a Ty nie wydasz mnie... i jesteśmy kwita"). W ogóle to Brie zidiociała, a Suzan zrobiła się płaczliwa i drażni mnie tymi swoimi sarnimi oczami. Ale i tak obejrzę ósmy sezon.

Jutro lecimy do Polski. Niby się nie stresuję, bo Sandra dobrze znosi samoloty, ale podróż z dzieckiem to zawsze niewiadoma. Za każdym razem modlę się, żeby nie zrobiła kupy, albo żeby nie zaczęła płakać, bo wtedy spanikuję.

Będę miała mnóstwo pracy i pewnie jeszcze więcej stresu, ale i tak się cieszę, że lecimy. Franek mówi, że może nas odwiedzi w następny weekend, sprawdzałam bilety, 400 euro, bez sensu, zobaczymy jeszcze, bo przecież nie będzie nas raptem 16 dni. Na razie patrzę na stertę upranych ciuchów i zastanawiam się, czy aby na pewno wszystko wymagają prasowania...

czwartek, 15 września 2011

09/15/2011

Domyślałam się, że z edycją tu nie będzie łatwo, nie wiem czy w końcu udało mi sie uporać z opcją komentarze, czy nie. Ale to nic... facet, który przyjechał truć kreta (bo jednak wrócił) powiedział, że przywiózł ze sobą Cyklon B w pastylkach. Powiedział też, żeby na wszelki wypadek zamkąć psa i nie wychodzić z domu przez jeden dzień, ale jego robotnicy pracowali niemalże w samych gaciach. Zapytałam go, czy to nie przesada, ale odparł, że jak coś robić, to porządnie. Słabo mi, naprawdę.

W ramach oderwania od rzeczywistości zrobilam sałatkę ze szpinaku z kozim serem. Czapki z głów, jestem świetna!

Franek poleciał dziś do Rzymu... zastanawiam się co ma mi przywieźć buty, czy torebkę?

A firma od odkurzaczy chyba ma mnie dosyć, bo 4 razy przekładałam termin spotkania, a na kniec kategorycznie domagałam się zapewnienia, że w ramach pokazu upiorą mi materac. Ciekawe czy się ich pozbyłam... zawsze mogę ich jeszcze postraszyć facetem od kreta...

niedziela, 11 września 2011

09/11/2011

Słowo na niedzielę
Dokonałam niedawno fascynującego odkrycia językowego. Otóż w języku rumuńskim słowo "ptaszek" jest rodzaju żeńskiego "paserika" (czyli ptaszka). W związku z tym, na fiutka nie powiemy ptaszek, ale na cipkę tak. Czyli po rumuńsku cipka to ptaszka. Urocze.

piątek, 9 września 2011

09/09/2011

Dzisiaj chce mi się płakać, bo ręce to już dawno mi opadły. Wiem, że ja też nawaliłam, ale nie będę kozłem ofiarnym, bo nie wszytsko to moja wina... pieprzone poczucie obowiązku, o ile byłoby łatwiej, gdyby go nie było. Muszę coś zmienić, bo nie jest dobrze. Na nic nie mam czasu, pracuję do drugiej w nocy, a i tak to za mało. Robię zakupy z wywieszonym językiem i ciągle gonię z obłędem w oczach. Nie, nie chcę tak dalej. Będzie rewolucja.

czwartek, 8 września 2011

09/08/2011

Przegląd tygodnia

We wtorek byliśmy na inauguracji stadionu narodowego. Pierwszy raz w życiu byłam na tak dużym stadionie i to podczas meczu (od razu pomyślałam oczywiście o stadionie dziesięciolecia, pirackich płytach i innych atrakcjach... nie żebym miała sentyment, ale gdzie te czasy?). Wszystko fajnie, ale trochę nudno. Mecz, jak mecz, brakowało mi komentatora, nic nie rozumiałam, a wszyscy wokół mnie darli paszcze. Francuzi narzekali, że trawa kiepska, nie mam zdania, nie macałam, z góry wyglądała całkiem dobrze.

Mamy znajomych, którzy dosłownie od progu rzucają się na jedzenie. Ja rozumiem, każdy może być głodny, ale wchodzić do kogoś do domu i z marszu otwierać lodówkę? To są ludzie, którzy mieszkają w domu wielkości sporego pensjonatu, raczej nie głodują, chociaż mam teorię, że nie jedzą w domu tylko robią naloty znajomym. Na domiar złego ci sami znajomi podali mój numer telefonu firmie, która sprzedaje odkurzacze i teraz ta firma wydzwania do mnie 6 razy dziennie. No i jak mam ich lubić?

Za to rodzice Franka przeginaja w drugą stronę. Kiedyś mama przyjechała do nas z własnym pieczywem i wodą! Teraz co prawda niczego już ze sobą nie wożą, ale kategorycznie odmawiają picia i jedzenia czegokolwiek. Boże, no przecież ich nie otruję kawą!

Nie chcę zapeszać, ale chyba pozbyliśmy się kreta.

poniedziałek, 5 września 2011

09/05/2011

To był triatlon, a nie maraton. Ale nie żaden hardcore tylko sztafeta, ja płynęłam, Franek biegał, a kolega Marius jechał na rowerze. Zajęło nam to 1 godzinę, 22 minuty i 58 sekund. Zdobyliśmy chwalebne 24. miejsce (na 51 startujących załóg) hurrrra!
Sandrze też się podobało, spała jak suseł.
Napisałabym więcej, ale jest poniedziałek rano i to nie są sprzyjające okoliczności.

piątek, 2 września 2011

09/02/2011

Nie było nas w domu prawie trzy tygodnie. W między czasie odwiedził nas przyjaciel Franka. Szlag mnie trafił, bo co o za odwiedziny, jak nikogo nie ma w domu, raz na ruski rok przyjeżdża i to akurat jak jesteśmy na wakacjach. Wkurza mnie, bo to palant, powinnam powiedzieć Frankowi, że jak jego przyjaciel chce bzykać na boku, to niech wynajmie sobie pokój na godziny, taki "hotel" jest nawet niedaleko nas... Ale nie powiedziałam... Myślę, że Franek czuje się wykorzystany, ale nie chce się do tego przyznać. Olewam to, nie mój problem. Wróciłam do domu, wchodzę do łazienki, a na bidecie stoi moja elektryczna szczoteczka do zębów! (?!?) Zamurowało mnie na chwilę, ale odzyskałam zdolność myślenia i przypomniałam sobie, że tuż przed wyjazdem polerowałam (szczoteczka elektryczna jest genialna do czyszczenia biżuterii) mój wielki, srebrny pierścionek Arabelli i robiłam to nad bidetem, bo umywalkę mamy czarną i wszędzie byłyby białe kropki z pasty do zębów. Myślę, że przyjaciel Franka albo jego przyjaciółka, mogli mieć niezłą zagadkę z tej szczoteczki, no cóż każdy się bawi tak, jak lubi. :)

A wczoraj znaleźliśmy zdechłego nietoperza. Utopił się w misce psa w garażu. Szkoda mi go. To już trzecia ofiara tego domu. Jeden ptak zabił się, wpadając do kominka, a dwa roztrzaskały się o balustradę na tarasie. A kret skurwysyn żyje i ma się dobrze. Wiecie, że podobno w Rumunii krety są pod ochroną? Naprawdę ich ne rozumiem, zezwalają na zabijanie dzikich koni, a chronią krety. Banda kretynów. Przepraszam, samo tak wyszło, nikogo nie chciałam obrazić.

Wieczorem jedziemy nad morze całą rodziną. Pierwszy raz z Sandrą. Będziemy brać udział w maratonie, a mała ma nam kibicować razem z dziadkami. Proszę trzymać kciuki, żebym dotrwała do mety.

czwartek, 1 września 2011

09/01/2011

Po pierwsze, staram się nie mieć depresji. Po drugie, tak naprawdę to jestem szczęśliwa, tylko dramatyzuję. A po trzecie, ciągle nie mam czasu.